Pod Kluczem Żony

 


Pamiętacie, jak wróciłem do domu i zobaczyłem, jak jakiś skurwiel posuwa moją żonę? Teraz macie ciąg dalszy.

Siedzę przykuty do fotela, kutas twardy jak stal, jaja bolą od ciężaru niewyładowanej frustracji. Oddycham ciężko, w gardle wciąż czuć gorycz spermy, a dłonie drętwieją od kajdanek. Patrzę pustym wzrokiem w podłogę, kiedy nagle słyszę jej kroki.

Idzie powoli, leniwie, rozciągnięta, wciąż rozgrzana po wszystkim, jakby szła po kawę do kuchni, a nie wracała z obcej ekstazy. Kuca przede mną i od razu zaciska palce na moim małym, pulsującym fiucie.

— Mmmm… — mruczy, przesuwając dłonią w górę i w dół, bawi się mną jak dzieckiem, które dostało tanią zabawkę. Cały się trzęsę, głowa odchyla mi się w tył, warczę z bólu i rozkoszy splątanych ze sobą. — Trzęsiesz się, skarbie. Jak szczeniak, który za długo czekał na miskę.

Siada na mnie okrakiem. Czuję, jak jej mokra, gorąca cipka drażni mojego fiuta, ociera się o niego leniwie, wodzi po nim powoli, ale nie wpuszcza go do środka.

— Długo czekałam na tę chwilę… — szepcze mi do ucha, oddech ma ciężki, usta muskają mój policzek. — Długo czekałam, żebyś wreszcie dowiedział się, kim jesteś. Rogaczem. Tak, od roku cię zdradzam. I wiesz co? Byłam szczęśliwa jak nigdy wcześniej.

Zamykam oczy, chcę coś powiedzieć, ale gardło mam ściśnięte. Ona tymczasem porusza biodrami wolno, tak że żołądź tylko ślizga się po jej wejściu. Czuję wilgoć, czuję palące ciepło, ale nie dostaję nic więcej.

— Ale to jeszcze nic — mówi nagle, a na jej ustach pojawia się uśmiech pełen złowrogiego triumfu. Jej ton przeszywa mnie na wylot. — Mam dla ciebie niespodziankę. Taką, która odmieni nasze życie.

Patrzę na nią oszołomiony, serce wali mi w gardle, kutas pulsuje twardy jak kamień, jaja ciągną boleśnie w dół. Ona patrzy na mnie z błyskiem, jakby już miała w dłoniach całą moją przyszłość.

Siedzę spocony, przykuty, fiut drży przy każdym jej ruchu, jądra kłują od przepełnienia. Ona wciąż ociera się o mnie leniwie, doprowadzając mnie do obłędu, ale nie wpuszcza mnie do środka, tylko drażni i wbija we mnie spojrzenie pełne chłodnego triumfu.

— Widzisz, skarbie… — mówi miękko, niemal czule, choć każde słowo przecina mnie jak brzytwa. — Rogacz to nie obelga. To twoje nowe życie.

Sięga ręką za siebie, do nocnej szafki i wyciąga coś ciężkiego. W ciszy rozbrzmiewa zimny szczęk zamka, metaliczny, bezlitosny, jak wyrok. Serce podskakuje mi do gardła, w oczach ciemnieje.

— To jest ta niespodzianka, o której mówiłam — uśmiecha się, unosząc w dłoni różowy pas cnoty, połyskujący jak szyderstwo. — Pas, który zamknie twojego biednego, bezużytecznego fiutka na zawsze.

— Ty chyba, kurwa, żartujesz… — warczę, ale głos drży mi bardziej, niżbym chciał, jakbym już wiedział, że nie mam wyjścia.

— Nie, kochanie. — Jej dłoń gładzi mój policzek miękko, niemal czułe uspokojenie, a druga chwyta mojego kutasa i doprowadza go do pełnej, bolesnej twardości. — Już wystarczy tego udawania. Od dziś nie jesteś moim partnerem. Jesteś moim cuckoldem. Zamkniętym, kontrolowanym, z fiutkiem pod kluczem i jajami tak pełnymi, że każdy krok będzie bolał.

Siada na mnie mocniej, jej mokra cipka ociera się o mój żołądź, drażni mnie leniwymi ruchami, celowo odmawiając mi choćby centymetra wejścia.

— I wiesz, co jest najlepsze? — pochyla się tak blisko, że czuję gorący oddech na ustach, niemal parzący. — Że dopiero teraz zaczynam się bawić.

Różowy pas połyskuje w jej dłoni jak diabelski artefakt. Patrzę na niego z przerażeniem i chorą ekscytacją, a kutas pulsuje w jej ręce jak szalony, jakby już wiedział, że to jego ostatnie chwile wolności. Serce wali mi jak młot, ciało drży, zdradza mnie przy każdym jej ruchu.

— Nie ma mowy — cedzę przez zęby, choć czuję, jak słowa kruszą się od środka. — Nie założę tego gówna.

Ona uśmiecha się spokojnie, pewna siebie, jakby wiedziała, że moje słowa nie mają żadnej mocy. Siada jeszcze mocniej, ociera się wilgotną cipką o mój żołądź w rytmie powolnym i bezlitosnym, a każdy ruch wbija mi się w głowę jak narkotyk.

— Na pewno? — mruczy, poruszając biodrami jeszcze wolniej, tak że czubek mojego fiuta ślizga się wzdłuż jej wejścia. Czuję gorąco jej wilgoci, niemal wchodzę w nią, ale wciąż zostaję odcięty. — Mogę cię tak drażnić całą noc.

— Kurwa, przestań… — jęczę, zamykam oczy, próbuję odwrócić głowę, ale ciało mnie zdradza. Oddycham coraz szybciej, biodra same rwą się do góry.

— Aaa, widzę, że jednak ci się podoba — szepcze z triumfem, dociskając się mocniej, aż pulsuję na granicy wytrzymałości. — No to powiedz, czego chcesz.

— Chcę… — urywam, gryzę się w język, ale ona wbija paznokcie w moją klatkę piersiową, zostawiając piekące ślady.

— Mów głośno.

— Chcę się spuścić! — wyrzucam wreszcie, głos łamie mi się jak u nastolatka. — Błagam, pozwól mi dojść!

Śmieje się melodyjnie, lecz w tym śmiechu jest tylko zimno.

— Pozwól mi dojść… — powtarza, jakby delektowała się każdym słowem. — Może dam ci tę ulgę. Ale za cenę.

— Jaką? — sapię, zdesperowany, gotów na wszystko.

Unosi pas cnoty między nami. Błyszczący, ciężki, zawisa nad nami jak wyrok.

— Zgódź się na miesiąc w klatce. Jeden miesiąc bez dotykania, bez ulgi. Miesiąc pełnych jaj i patrzenia, jak bawię się z kim chcę. Zgódź się, a dostaniesz swój orgazm.

Patrzę na nią, całe ciało mi drży, jądra pulsują, gotowe eksplodować. Czuję, że jeszcze chwila i sam błagając zgodzę się na umowę, której tak panicznie się boję.

Bierze mnie w dłoń i prowadzi ku sobie. Jej cipka otula żołądź, pozwala wsunąć się tylko na czubek. Uderza mnie falą ciepła, tak intensywną, że wyrywa mi się jęk.

— Aaaahhh… kurwa… — z gardła wyszarpuje się sapanie, ciało napina się jak łuk.

— Spokojnie, skarbie — szepcze do ucha, poruszając biodrami tak, że żołądź tylko muska jej wnętrze. Dostaję szału. — Tylko główka. Więcej nie dostaniesz… dopóki nie zgodzisz się na miesiąc w klatce.

— Nie… nie zrobię tego… — próbuję protestować, ale głos więźnie w gardle.

Ona zaciska się na mnie mocniej, jakby ssała mnie samą cipką. Moje biodra szarpią się wbrew mojej woli, próbuję wbić się głębiej, ale kajdanki trzymają mnie w miejscu, skazują na jej tempo.

— Aaaahhh, proszę… błagam… — jęczę i czuję, jak jądra pulsują, gotowe pęknąć od napięcia.

— Błagasz, ale wciąż się nie zgadzasz — mruczy, liżąc mi płatek ucha. Biodrami sunie w dół i w górę, tak że czubek mojego fiuta raz po raz tonie i zaraz wynurza się w jej wilgotnym cieple. — No dalej, powiedz to. Chcesz tej ulgi? Chcesz się spuścić?

— Tak! — wyrzucam z siebie ochryple, całe ciało trzęsie się jak w gorączce. — Błagam, pozwól mi…

— Powiedz całość. — Jej głos twardnieje, jakby ostrze dotykało mojej skóry. — Zgadzam się na miesiąc w klatce. Wtedy dostaniesz.

Pot ścieka mi po plecach, kutas pulsuje jak nigdy dotąd, serce wali jak oszalałe. Jeszcze jeden jej ruch i rozsadzę się sam, ale ona zatrzymuje mnie w ostatniej sekundzie, zostawia na krawędzi.

— No dalej, rogaczu — szepcze z triumfem. — Powiedz to albo będziesz cierpiał tak do końca życia.

Porusza biodrami wolno, rytmicznie, tak że czubek mojego fiuta raz znika w jej ciepłym wnętrzu, by zaraz znów wysunąć się na chłodne powietrze. To tortura, każda sekunda wbija się we mnie jak nóż.

— Aaaahhh… kurwa… nie mogę… — jęczę, ciało wyrywa się naprzeciw niej wbrew mojej woli.

— Możesz, możesz — mruczy mi do ucha, zaciskając się na mnie jeszcze mocniej. — Wytrzymasz, aż w końcu powiesz, że należysz do mnie.

Jądra bolą tak, że mam wrażenie, iż zaraz eksplodują, kutas drży, jakby miał rozedrzeć się od środka.

— Błagam… błagam cię, pozwól mi dojść! — jęczę, rezygnując z resztek dumy. — Proszę…

— No to powiedz. — Patrzy mi w oczy, uśmiech ma zimny i triumfalny. — Zgadzam się na miesiąc w klatce. Wypowiedz to, a dam ci ulgę.

— N-nie… — próbuję jeszcze się bronić, ale kiedy osiada na mnie mocniej, żołądź wsuwa się w nią o odrobinę głębiej i od razu wyrwał mi się krzyk. — Aaaaahhh!

Łzy napływają mi do oczu, czuję się złamany, zniszczony, pozbawiony wyjścia.

— Tak, tak, zrobię to! — ryczę, odchylając głowę do tyłu. — Zgadzam się na miesiąc w klatce! Zamknij mnie, kurwa, tylko błagam, pozwól mi dojść!

Jej uśmiech rozszerza się, w oczach błyska triumf drapieżnika, który wreszcie dopadł swoją ofiarę.

— No i dobrze, mój rogaczu — szepcze, przyspieszając, poruszając się mocniej, aż całe moje ciało trzęsie się w spazmach. — To twoje nowe życie. A teraz patrz, jak cudownie będzie się kończyć… na moich zasadach.

Czuję, jak fala narasta we mnie, nie do zatrzymania. Wiem, że właśnie oddałem jej nie tylko swój orgazm, ale całe życie pod klucz. W chwili, gdy wypowiadam te słowa, coś we mnie pęka. Cały opór znika, zostaje tylko desperacja i poddanie. Ona to widzi — w jej oczach jest triumf, gdy prowadzi mnie do końca, wciąż wpuszczając jedynie czubek, lecz dla mojego ciała to i tak za dużo.

— No dalej, mój rogaczu… — mruczy, ocierając się o mnie w rytmie, który rozrywa mnie na kawałki. — Pokaż mi, jak pięknie kończy niewolnik.

— Aaaahhh! — ryczę, głowa odchyla mi się do tyłu, kutas pulsuje, a jądra wreszcie pękają pod ciężarem niewyobrażalnej presji.

Wybucha ze mnie wszystko naraz, strzał za strzałem, tak gwałtownie, że aż kręci mi się w głowie. Czuję, jak sperma uderza o jej brzuch, spływa po udach, część kapie po mnie, a ja drżę cały w konwulsjach, kompletnie rozbity, całkowicie pozbawiony kontroli.

— Mmmm, tak… — sapie, patrząc na mnie z góry. — Takiego cię właśnie chciałam. Nigdy wcześniej nie wyglądałeś tak… prawdziwie.

To orgazm, jakiego nigdy w życiu nie przeżyłem. Silny, dławiący, tak intensywny, że na moment tracę świadomość wszystkiego wokół. Znika świat, zostajemy tylko my, ja i ona, w tej chorej chwili ulgi okupionej najgłębszym upokorzeniem.

Kiedy wreszcie kończę, opadam bez sił, mokry od potu, od spermy, od łez. Oddycham ciężko, jakbym przebiegł maraton. A ona wciąż siedzi na mnie, uśmiechnięta, spokojna, z zimnym błyskiem triumfu w oku.

— Pięknie. — Gładzi mnie po policzku, a potem unosi w dłoni pas cnoty, błyszczący w świetle lampki jak wyrok. — Ale pamiętaj… to był twój ostatni wolny orgazm. Teraz zaczynamy nowy rozdział.

Ledwo opadam, wciąż drżący, sperma spływa mi po brzuchu, oddech rwany i płytki. Myślę naiwnie, że to koniec, że dostałem choć chwilę ulgi, ale nie. Ona nachyla się i jej dłoń od razu zaciska się na moim fiucie, mokrym, wrażliwym, niezdolnym do obrony.

— Ooo, zobacz tylko… — mruczy z triumfem, pocierając powoli kciukiem żołądź. — Jeszcze cały się trzęsiesz, a on i tak znowu staje.

— Aaaaahhh! — syczę, odruchowo próbując się odsunąć. Każdy jej dotyk po orgazmie to jak prąd rażący ciało, tortura, od której nie ma ucieczki.

— Spokojnie, kochanie… — śmieje się cicho, przesuwając dłonią w górę i w dół, skupiając się na samej główce, drażniąc ją wolnymi, precyzyjnymi ruchami. — Mówiłeś, że chcesz ulgi? To teraz ją poczujesz… ale wyłącznie na moich zasadach.

— N-nie mogę… proszę… — jęczę, biodra trzęsą mi się niekontrolowanie, próbuję odchylić się jak najdalej, lecz kajdanki wrzynają mi się w nadgarstki, przykuwają mnie do miejsca, skazują na nią.

— Możesz. — Jej paznokcie muskają delikatnie najbardziej czuły punkt pod spodem, tam, gdzie ból miesza się z rozkoszą. — I będziesz mógł jeszcze długo. Właśnie za to cię kocham: mogę się tobą bawić, ile zapragnę.

Główka pulsuje pod jej palcami, całe ciało błaga o koniec, a jednocześnie nie mogę powstrzymać kolejnych drżeń, jakby miało nadejść drugie, wymuszone spełnienie. Ona patrzy mi prosto w oczy, czerpiąc rozkosz z mojego rozdarcia i mruczy z uśmiechem:

— No i co, rogaczu? Chcesz jeszcze? Czy mam cię męczyć tak długo, aż sam poprosisz o klatkę?

Jej palce ślizgają się po żołędziu coraz szybciej, precyzyjnie, jakby znała każdy nerw, każdy punkt, w którym dotyk zamienia się w czyste szaleństwo. Każdy ruch to pieczenie, ból i rozkosz splecione w jedno, aż całe moje ciało trzęsie się w spazmach, a w ustach czuję gorzki smak metalu i potu.

— Aaaaahhh, przestań, kurwa, nie mogę! — jęczę, próbując odsunąć biodra, ale kajdanki i fotel trzymają mnie w potrzasku jak w imadle.

— Możesz — odpowiada spokojnie, z lodowatym uśmiechem, a jej kciuk wciąż drażni najbardziej wrażliwe miejsce, powoli, bezlitośnie, jakby miała nieskończoną cierpliwość. — Możesz i zrobisz to dla mnie.

— N-nie… błagam… — gardło mam zdarte, oczy łzawią, ale ciało zdradza mnie w każdej sekundzie. Kutas pulsuje coraz mocniej, jądra podchodzą pod sam brzuch, gotowe wystrzelić, choć boli jak cholera.

— No dawaj, mój rogaczu — mruczy, przyspieszając ruchy, aż czuję, że tracę oddech. — Pokaż mi, że nawet twoje orgazmy należą do mnie.

Krzyczę, odchylam głowę do tyłu, ciało wygina się w spazmie, a z fiuta wyrywa się kolejna struga spermy. To nie ulga, to tortura, jakby ktoś wyciskał mnie do ostatniej kropli, zmuszał do oddania wszystkiego. Ból miesza się z konwulsjami, a ja wyją jak zwierzę, któremu łamią kark.

— Tak, właśnie tak — śmieje się, patrząc, jak tryskam na brzuch i uda, a każdy jej ruch wyciska ze mnie kolejne resztki. — To było piękne. Widzisz? Ty nie potrzebujesz przyjemności. Ty potrzebujesz, żebym tobą rządziła.

Opadam bez sił, oczy mam zamknięte, oddech rwany, fiut wciąż drży w jej dłoni, ale czuję się pusty, spalony, rozbity. Nie ma ulgi, tylko pieczenie, obolałe jądra i świadomość, że oddałem jej absolutnie wszystko.

Jeszcze jęczę cicho, trzęsę się w spazmach po tym wymuszonym wytrysku, a ona zamiast zostawić mnie w spokoju, przesuwa dłonie na moje jądra. Masuje je delikatnie, gładzi obolałe kulki, jakby bawiła się własną zabawką, a ja dyszę ciężko, drżąc w bezradnym wstydzie.

— No, no… takie ciężkie, takie zmęczone… — mruczy zadowolona, uśmiechając się jak kot nad upolowaną myszą. — Idealne do zamknięcia.

Sięga po różową klatkę cnoty, która połyskuje w świetle lampki jak szyderstwo. Wyciąga ją przede mną i pokazuje z triumfem.

— Widzisz? Pasuje do ciebie. Mała, ciasna, różowa. Tak jak twój kutas.

Rozchyla zimny pierścień, powoli, z namaszczeniem, jakby to był rytuał.

— No, rogaczu, teraz grzecznie jaja przez o-ring… — mówi spokojnie, tonem jak nauczycielka, która tłumaczy dziecku, jak wiąże się buty.

Palcami chwyta moją mosznę i przepycha najpierw jedno jądro, potem drugie przez pierścień. Dyszę ciężko, moja skóra rozciąga się boleśnie, a metal oplata mnie coraz ciaśniej, zamykając mnie krok po kroku w nowej klatce, z której nie ma już ucieczki.

— Aaaahhh… kurwa… — jęczę, próbując cofnąć biodra, ale jej dłonie są pewne, mocne, nie pozostawiają żadnej drogi ucieczki.

— Spokojnie, maleńki. — Śmieje się lekko, jakby bawiła się moim cierpieniem. — Widzisz, jak ładnie się mieszczą? Tylko twój fiutek został.

Chwyta mnie bez litości, kutas wciąż półmiękki po wyciśniętym do cna orgazmie i prowadzi go w stronę różowej tuby. Jest zbyt krótka, boleśnie ciasna, ewidentnie za mała, ale ona wciska mnie tam z zimną determinacją.

— Ooo, patrz, nie mieści się… — szydzi, unosząc brew. — Ale spokojnie, upchniemy tego malucha, gdzie trzeba.

Ściska mnie mocniej, przesuwa skórę brutalnymi ruchami, wciska na siłę, aż czuję palące pieczenie. Centymetr po centymetrze znikam w plastiku, aż w końcu cały jestem wepchnięty, ściśnięty w klatce tak ciasnej, że mam wrażenie, że zaraz eksploduję. Główka napiera na koniec tuby, a ja ledwo łapię oddech.

— I gotowe. — Zatrzaskuje kłódkę z cichym kliknięciem. Ten dźwięk rozbrzmiewa w mojej głowie jak wyrok, głośniejszy niż krzyk, mocniejszy niż ból. — Od teraz jesteś mój. A twój fiut już nigdy nie będzie wolny.

Patrzę na nią oszołomiony, rozbity, a ona gładzi różową klatkę palcami, uśmiechnięta, spokojna, z błyskiem sadystycznej satysfakcji.

— Wyglądasz cudownie — mruczy. — Rogacz zamknięty na klucz.

Oddycham ciężko, czuję, jak plastik ściska mnie tak mocno, że każdy puls krwi to igła wbijająca się w skórę. Jeszcze chwilę temu naiwnie wierzyłem, że dostałem choć odrobinę spokoju. Teraz siedzę zamknięty, upokorzony, złamany.

— Mówiłaś miesiąc… — wyduszam ochryple, głos drży mi jak u dziecka. — Zgodziłem się na miesiąc, tylko miesiąc!

Ona odchyla głowę i wybucha gardłowym, zimnym śmiechem, który wbija się we mnie jak nóż.

— Tak, kochanie. Miesiąc. — Jej palce muskają klatkę, stukają lekko w kłódkę, jakby wystukiwały rytm mojej porażki. — Ale to miesiąc oglądania, jak twoją żonę posuwają inni. A ty będziesz patrzeć. Cicho. Na kolanach. I kiedy trzeba… zrobisz im loda.

Serce zatrzymuje mi się na sekundę, a potem wali jeszcze mocniej, aż dudni w uszach.

— Co kurwa?! — wrzeszczę, szarpiąc się w fotelu tak, że kajdanki wrzynają mi się w nadgarstki, rozdzierając skórę. — Nie ma mowy! To popierdolone!

Ona pochyla się nade mną, oczy błyszczą jak u diablicy, a jej szept jest cięższy niż najgłośniejszy krzyk.

— A kto wie, mój rogaczu… — mruczy, przechylając głowę i wodząc palcem po mojej szyi. — Może nie tylko będziesz im robił dobrze ustami. Może któregoś dnia i twoja dupa się do czegoś przyda.

— Nie! — ryczę z całej siły, jakby krzyk mógł zmienić rzeczywistość. — Nie ma, kurwa, mowy! Moja dupa nie jest do ruchania!

Ona śmieje się głośniej, gardłowo, z triumfem, jakby każdy mój sprzeciw był dla niej rozkoszą. Siada na moich kolanach, ociera się mokrym krokiem o moją klatkę i wbija we mnie spojrzenie pełne zimnej pewności.

— Teraz twoja dupa jest dokładnie tym, czym ja zdecyduję, że będzie. — syczy, muskając mnie po policzku, paznokciem zostawiając na skórze delikatny ślad. — A ty już się zgodziłeś na miesiąc. A miesiąc, skarbie, to wystarczająco długo, by zrobić z ciebie wszystko, czego zapragnę.

Wrzeszczę, szarpię się, kajdanki wrzynają się w nadgarstki, skóra pali mnie ogniem, ale to tylko daremna histeria. Ona wstaje spokojnie, jakby wszystko było pod kontrolą, przechodzi do toaletki i sięga po szminkę. Czerwoną, krwistą, tę, którą zawsze uwielbiałem na jej ustach.

— Co ty, kurwa, robisz?! — warczę, miotając się na fotelu jak zwierzę w klatce.

Wraca do mnie powolnym krokiem, siada okrakiem na moich udach, odkręca szminkę i bez wahania zaczyna kreślić litery na moim czole. Czuję chłodny, lepki ślad, próbuję się wyrwać, ale ona zaciska palce na moich włosach, zmuszając mnie, bym siedział nieruchomo.

Kiedy kończy, odsuwa się kawałek, patrzy na swoje dzieło i wybucha śmiechem.

— Pięknie — mówi, dumnie unosząc podbródek. — Cuckold. Dokładnie tym jesteś i już zawsze będziesz.

— Ty pojebana dziwko! — wrzeszczę, plując słowami, wściekłość miesza mi się z gorzkim upokorzeniem. — Zmyj to ze mnie! Natychmiast!

Ona sięga po telefon. Ustawia kadr tak, by widać było mnie nagiego, ze skutymi za plecami rękami, różową klatką na kutasie i napisem na czole. Słyszę kliknięcie migawki, a błysk flesza oślepia mnie na moment.

— Nieee! — ryczę, szarpiąc się jak w obłędzie. — Usuń to, kurwa!

Ona tylko uśmiecha się zimno, spokojnie, chowa szminkę i telefon do szuflady.

— Spokojnie, kochanie — mówi miękko, niemal czułym tonem, ale w jej głosie jest stal, której nie sposób podważyć. — To zdjęcie zostaje ze mną. I jeśli kiedykolwiek spróbujesz zdjąć tę klatkę… jeśli choć raz spróbujesz się sprzeciwić… cały internet dowie się, kim naprawdę jesteś.

Patrzy mi prosto w oczy, uśmiechając się jak drapieżnik, który właśnie przypieczętował swoje zwycięstwo.

— Więc lepiej przyzwyczajaj się do różu na fiucie i do słowa na czole. Bo od dziś to twoja rzeczywistość.

Słyszę kliknięcie. Kajdanki puszczają. Ramiona mam zdrętwiałe, dłonie sztywne jak z kamienia, ale wreszcie wolne. Pierwszy odruch to sięgnąć do krocza, do tego plastikowego więzienia, które zaciska się na mnie jak szyderczy wyrok.

Palce suną po chłodnym tworzywie, gładkim, twardym, nieugiętym. Pociągam, naciskam, próbuję znaleźć choćby milimetr luzu, ale wszystko, co czuję, to ból rozciąganej skóry i miażdżący ucisk na jądra przeciśnięte przez pierścień. Oddycham coraz szybciej, klatka piersiowa unosi się jak przy ataku paniki. Czuję, jakby ktoś naprawdę amputował mi część męskości.

Kurwa… to jest na mnie. To naprawdę jest na mnie. Jeszcze parę godzin temu byłem mężem wracającym z winem do swojej żony. Teraz siedzę nagi, z kutasem zamkniętym w różowej klatce, z napisem „cuckold” rozmazanym na czole i ze zdjęciem w jej telefonie, które w każdej chwili może mnie zniszczyć.

Gniew wrze we mnie, pulsuje jak lawa, mam ochotę wrzeszczeć, rozerwać to wszystko na strzępy. Ale pod spodem kryje się coś gorszego. Strach. Surowy, nagi, obcy. Strach, którego nigdy wcześniej nie czułem. Bo wiem, że jestem w pułapce. Ona ma nade mną władzę większą niż ktokolwiek kiedykolwiek.

Dotykam klatki raz jeszcze, czuję, jak fiut próbuje się podnieść, ale plastik dławi go od razu, nie daje mu ani centymetra przestrzeni. Ból miesza się z podnieceniem i takim wstydem, że mam ochotę zwymiotować.

Podnoszę wzrok. Ona siedzi przede mną uśmiechnięta, spokojna, pewna siebie jak królowa na tronie. I wtedy po raz pierwszy naprawdę rozumiem, że to nie jest chwilowa gra, nie kaprys ani fantazja. To początek życia, którego nigdy bym sobie nie wybrał.

Komentarze

Popularne posty