Poprawka z matematyki na kolanach (Part 1)
Rozdawał sprawdziany
spokojnym krokiem, stukot jego butów odbijał się od podłogi, a ja siedziałam
coraz bardziej skulona, jakby to mogło mnie uratować przed tym, co wiedziałam,
że nadejdzie. Jedynka. Kolejna. Słyszałam szelest kartek, szepty i śmiechy, a z
każdym nazwiskiem wypowiedzianym przez niego coraz mocniej ściskał mnie w
żołądku strach. Kiedy zatrzymał się przy mojej ławce, poczułam jak serce wali
mi w uszach. Położył arkusz przede mną, nie spiesząc się, i przez sekundę
miałam wrażenie, że specjalnie czeka, aż uniosę wzrok. Cyfra, którą zobaczyłam
w rogu, paliła mnie jak żelazo. Jedynka. Nie potrafiłam na nią patrzeć.
Nie odpowiedziałam, tylko
przełknęłam ślinę, czując, jak rumieniec rozlewa się po mojej twarzy. W klasie
ktoś zachichotał, ktoś inny rzucił krótkie: „Ooo…”. Nie śmiałam się odwrócić.
Udawałam, że skupiam się na kartce, ale litery i cyfry mieszały mi się przed
oczami, a świadomość, że on to powiedział przy wszystkich, wbijała mnie coraz
głębiej w krzesło.
Przez resztę lekcji nie
pamiętałam ani jednego słowa z tablicy. Patrzyłam w zeszyt, a każda minuta
dłużyła się jak godzina, rosnący ciężar w brzuchu nie pozwalał mi oddychać
swobodnie. Czekałam tylko na ten dzwonek, na moment, w którym wszyscy wstaną,
wyjdą, a ja zostanę. Sama z nim.
Kiedy ostatni uczeń
zamknął za sobą drzwi, klasa nagle zrobiła się zbyt wielka i zbyt cicha.
Siedziałam w ławce tak, jak kazał, czując jak pot spływa mi po dłoniach,
zostawiając wilgotne ślady na zeszycie. Nie miałam odwagi się ruszyć, spojrzeć
na niego, ani tym bardziej odezwać się pierwsza.
On tymczasem zachowywał
się, jakby to był zwyczajny dzień. Oparł się o biurko, luźno skrzyżował ręce, a
na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech — nie taki, który koiłby nerwy, tylko
taki, który sprawiał, że serce biło mi jeszcze szybciej. Był spokojny, zrelaksowany,
a jednak w jego głosie, gdy się odezwał, było coś, co nie pozwalało mi
odetchnąć.
— Powiedz mi… jesteś w
ogóle świadoma, jak to wygląda? — zapytał, a każde słowo wypowiadał powoli,
jakby smakował ciszę pomiędzy nimi. — Przy takich ocenach… nie ma mowy, żebyś
coś podciągnęła. To jest murowana jedynka na koniec roku.
Zacisnęłam palce na
krawędzi zeszytu, próbując powstrzymać drżenie. Głos utknął mi w gardle, więc
tylko kiwnęłam głową, nie patrząc na niego, jakby to miało wystarczyć. W głowie
miałam tylko jeden obraz — siebie, z tym czerwonym numerem w dzienniku, z twarzą
rodziców, kiedy się dowiedzą. Żołądek zacisnął mi się boleśnie.
On uśmiechnął się jeszcze
szerzej, spokojny, pewny, jakby dokładnie wiedział, jak bardzo siedzę w
potrzasku.
Serce mi stanęło. Byłam
pewna, że źle usłyszałam, ale jego uśmiech tylko się pogłębił, spokojny,
wyczekujący. Zamiast wstać i wyjść, zamiast cokolwiek powiedzieć, poczułam jak
nogi same mnie niosą. Zsunęłam się z krzesła, kolana zatrzeszczały o podłogę, i
powoli podpełzłam w jego stronę. Każdy krok był upokorzeniem, ale gdzieś pod
wstydem tliło się coś jeszcze — dziwne ciepło, które nie chciało zgasnąć.
Zatrzymałam się przy jego
nogach, serce waliło mi jak młot.
— Bliżej — powiedział spokojnie. — Uklęknij dokładnie przede mną – przybliżyłam
się teraz miałam oczy na wysokości jego krocza. – Spójrz na mnie, patrzy mi w
oczy i rozchyl usta.
Policzki miałam rozpalone
do czerwoności, ale zrobiłam to, czego chciał. Otworzyłam usta, unosząc głowę i
patrząc na niego. Był absolutnie zrelaksowany, a ja czułam, że miękną mi kolana,
gdybym nie klęczała, nie utrzymałabym się na nogach.
Nachylił się lekko i
splunął mi wprost do ust. Byłam zszokowana, a jednocześnie coś we mnie
zadrżało, jakby ten gest był czymś, czego od niego pragnęłam, choć nigdy nie
miałam odwagi o tym pomyśleć. On patrzył spokojnie, jakby czytał w mojej twarzy
wszystko, co próbowałam ukryć.
— Widzisz… może jeszcze
coś się da zrobić z twoimi ocenami. Mogę poprawić ci parę jedynek, ale pod
jednym warunkiem. — Głos miał niski, miękki, a jednak wbijał się we mnie jak
rozkaz. — W piątek po lekcjach, spotkamy się w starej fabryce za miastem.
Patrzył wprost w moje
oczy, jakby chciał zajrzeć do środka i wydobyć na głos to, czego bałam się
nazwać. Uśmiech nadal miał spokojny, pewny siebie, a jednak czułam, że jego
cierpliwość nie będzie trwać długo.
— Rozumiesz, że inaczej
nie masz żadnych szans? — odezwał się spokojnie, niemal szeptem, a jednak każde
jego słowo odbijało się we mnie z siłą krzyku. — W dzienniku już mam komplet
ocen. Rodzice dostaną świadectwo. I co im powiesz? Że jesteś leniwa? Że jesteś
głupia? — uśmiechnął się delikatnie, a w tym uśmiechu było coś, co wbijało mnie
w podłogę jeszcze mocniej.
Poczułam, jak gardło
ściska mi się jeszcze mocniej. — Ja… ja nie chcę… ja się poprawię… naprawdę… —
wyszeptałam, chociaż sama wiedziałam, że to brzmi żałośnie.
Moje dłonie były całe
mokre od potu, nie wiedziałam, gdzie je schować, więc przycisnęłam je do kolan.
Czułam, że łzy napływają mi do oczu.
— Więc… co wybierasz? —
spytał łagodnie, jakby to było coś zupełnie naturalnego. — Świadectwo z
czerwoną jedynką i wstyd, którego nie zmyjesz latami… czy piątek, stara
fabryka, i szansa, żeby ocalić wszystko?
Cisza w klasie była tak
gęsta, że słyszałam tylko swój przyspieszony oddech. Wiedziałam, że nie mam
dokąd uciec. On czekał, cierpliwy, uśmiechnięty, jakby był absolutnie pewien,
że odpowiedź i tak padnie.
Kiedy otworzyłam oczy,
zobaczyłam jego uśmiech. Był spokojny, jakby właśnie wszystko poszło dokładnie
po jego myśli.
— Grzeczna dziewczynka. —
Skinął głową powoli, jakby właśnie podpisał ze mną umowę. — Sama podjęłaś
decyzję.
Jeszcze zanim zebrałam
się na odwagę, by wstać z kolan, on sięgnął do szuflady biurka. Otworzył ją bez
pośpiechu, jakby szukał czegoś oczywistego. Kiedy wyciągnął niewielkie
pudełeczko, poczułam, jak moje serce wali tak mocno, że aż mi się zakręciło w
głowie.
Drżącymi palcami
podniosłam wieczko. W środku leżały dwie gładkie, połyskujące kulki, połączone
cienkim sznureczkiem. Nie rozumiałam od razu, ale w jego uśmiechu było
wszystko.
— Zdejmij majtki. Teraz.
— Powiedział to spokojnie, bez cienia wahania, tak jakby kazał komuś otworzyć
zeszyt.
— Tutaj. — Kiwnął głową,
nie odrywając ode mnie wzroku. — Nikt nie wejdzie, drzwi są zamknięte.
Każdy ruch był dla mnie
torturą. Palce zaplątały się w gumkę, a ja cała płonęłam ze wstydu, zsuwając
powoli bieliznę w dół, aż opadła wokół moich kostek. On w tym czasie podszedł
bliżej i wyciągnął kulki z pudełka, trzymając je w dłoni tak naturalnie, jakby
robił to od zawsze.
Jeszcze zanim nachylił
się, by wsunąć je we mnie, zatrzymał rękę i spojrzał na mnie uważnie. Kulki
połyskiwały w jego dłoni, chłodne, ciężkie.
— Najpierw weź je do ust.
— Powiedział to z takim spokojem, że aż zabrzmiało groźniej.
Rumieniec zalał mi twarz
do samego karku. Dłonie miałam zaciśnięte w pięści na kolanach, czułam jak drżą
mi ramiona, ale powoli rozchyliłam usta. On wsunął pierwszą kulkę na mój język,
chłód metalu wypełnił mi usta, a zaraz za nią druga, aż poczułam, że muszę
szerzej otworzyć wargi, żeby się zmieściły.
— Ssij. — polecił cicho,
a jego uśmiech był spokojny, jakby dawał mi zupełnie zwyczajne zadanie.
Zawstydzona, cała
rozpalona od środka, zaczęłam poruszać językiem, obejmując kulki, czując ich
ciężar, ich obcy smak, ślinę zbierającą się w ustach. On obserwował każdy mój
ruch, ręce miał skrzyżowane na piersi, a w jego oczach było coś, co sprawiało,
że jeszcze bardziej się spociłam.
Zawstydzona,
roztrzęsiona, rozchyliłam kolana, a on kucnął przede mną. Jego palce były
chłodne, pewne, kiedy wsunął pierwszą kulkę, a potem drugą, aż cienki
sznureczek został między moimi udami. Zadrżałam cała, ledwo powstrzymując cichy
jęk.
Zawahałam się na moment,
ale rozkaz nie pozostawiał przestrzeni na sprzeciw. Sięgnęłam w dół, zdjęłam je
z kostek i ostrożnie podałam mu w obie dłonie, spuszczając wzrok. W tej samej
chwili poczułam, jak kulki we mnie przesunęły się głębiej, ciężko i obco, jakby
moje ciało nagle nie należało już do mnie. Ścisnęło mnie w brzuchu, a cichy
dreszcz przeszedł po plecach.
Zamilkł na moment,
czekając, aż znaczenie tych słów do mnie dotrze. Poczułam, jak drżenie
przechodzi mi przez całe ciało, a kulki w środku przesunęły się znowu,
wywołując we mnie falę cichego, wstydliwego napięcia.
— A teraz wyjdź. — dodał
spokojnie, z tą samą lekkością, która nie pozostawiała wątpliwości, że zrobię
dokładnie to, co kazał.
Bardzo przyjemnie się czyta, lubię klimaty upokorzenia i kontroli nad uległym, sam chętnie bym się w takim położeniu znalazł :D
OdpowiedzUsuń