Poprawka z matematyki na kolanach (Part 3)

 


Droga ze szkoły była jak sen na jawie. Słońce odbijało się w witrynach sklepowych, dzieci biegały z plecakami, a ja widziałam tylko jego twarz. Jego oczy, jego spokojny uśmiech, jego dłoń, która jeszcze godzinę temu masowała mnie tak mocno, że prawie krzyczałam. Każdy krok przypominał mi o kulkach w środku, o wilgoci, która nie dawała spokoju.

Dotarłam do domu spocona i spragniona dotyku. Jednak starałam się zachowywać normalnie, zdjęłam buty, rzuciłam torbę na krzesło i poszłam na górę. Weszłam do pokoju i opadłam na łóżko, zamykając oczy. Wszystko zamieniło się w jedno: jego dotyk. Jego dłoń między moimi nogami, jego głos przy uchu, spokojny, stanowczy, rozkazujący.

Każdy ruch palców przy poprawianiu spódnicy kojarzył mi się z tym, jak mnie dotykał. Nawet kiedy rozczesywałam włosy przed lustrem, czułam, że to jego dłonie suną mi po karku. Kiedy mama zawołała z kuchni, żebym nakryła do stołu, odruchowo pomyślałam o jego rozkazach i od tego zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco.

Byłam podniecona tak mocno, że czułam pulsowanie w każdym mięśniu, a wilgoć wciąż napływała między uda, przypominając o kulkach. Pragnęłam orgazmu, ulgi, czegokolwiek, ale zakaz był silniejszy niż ja. Bałam się złamać jego słowo. Bałam się i pragnęłam jednocześnie, a ta mieszanka doprowadzała mnie do szaleństwa.

Leżałam potem w łóżku wieczorem, wpatrzona w sufit, a w mojej głowie było tylko jedno: jego ręka na mojej kobiecości i spokojny głos, który pyta: jak się czujesz?

Tej nocy było gorzej, o wiele gorzej. Leżałam w łóżku w samej koszulce, materiał ledwo zakrywał uda, a brak bielizny sprawiał, że czułam się naga, wystawiona na własny wstyd. Sutki stwardniały, sterczały wyraźnie pod cienką tkaniną i przy każdym ruchu ocierały się o materiał, drażniąc jeszcze mocniej.

Między nogami było piekło. Kulki przypominały o sobie bez przerwy, ciężkie, natarczywe, wciskały się w zmęczoną, podnieconą kobiecość tak, że nie mogłam znaleźć wygodnej pozycji. Zaciskałam uda, przewracałam się z boku na bok, kopałam kołdrę, ale to tylko pogarszało sprawę. Byłam mokra, pulsowałam w środku, a napięcie w brzuchu nie malało ani na chwilę.

Każdy szept myśli wracał do niego. Do jego dłoni, jego spokojnego głosu, tego chłodnego uśmiechu, kiedy odbierał mi majtki i chował je do swojej marynarki. Chciałam dotknąć się, dokończyć to, co rozpoczął, ale zakaz brzmiał mi w głowie głośniej niż własne pragnienie.

Położyłam się na plecy i wbiłam spojrzenie w sufit, sapiąc ciężko, czując jak sutki pieką od podniecenia, a wilgoć nie dawała mi spokoju. Ale to nie było już tylko ciało, to była też głowa. Cała moja wyobraźnia kręciła się wokół piątku, wokół fabryki, o której wspomniał. Stare mury, puste hale, strach był ogromny, dławiący, a jednak razem z nim narastało coś, co przerażało mnie jeszcze bardziej, było to podniecenie. Myśl, że znowu usłyszę jego głos, że znowu poczuję jego dłoń, że będzie mógł ze mną zrobić wszystko, co zechce. Nie miałam pojęcia, co mnie czeka, ale czułam, że nie będę w stanie się sprzeciwić.

Obróciłam się na bok, przyciskając uda do siebie, próbując zapanować nad tym wszystkim, ale kulki tylko przypominały, że to on rozdaje karty, a ja nie mam żadnej kontroli.

Piątkowy ranek w szkole był udręką. Siedziałam w ławce, próbując udawać, że notuję, ale długopis tańczył bezwładnie po kartce. Myśli uciekały tylko w jedno miejsce do niego. Każde słowo nauczycielki brzmiało jak przez mgłę.

— Anka, skup się wreszcie! — syknęła polonistka, gdy zamiast odpowiadać, wpatrywałam się w okno.

Kiwałam głową posłusznie, przełykając ślinę, a policzki paliły mnie ze wstydu. Nie miałam pojęcia, co mówią, kulki we mnie przypominały o każdym ruchu, a przed oczami i tak widziałam tylko jego.

Na długiej przerwie, kiedy wyszłam na korytarz, próbując schować się w tłumie, nagle usłyszałam znajomy głos:

— Anka! Profesor Lewandowski cię woła! — rzucił głośno Bartek, przechodząc obok z kolegami. Uśmiechnął się pod nosem, a inni odwrócili się w moją stronę.

Serce ścisnęło mi się ze strachu i wstydu. Czułam, że wszyscy patrzą, że każdy wie, i z opuszczoną głową ruszyłam w stronę jego klasy, kroki odbijały mi się w uszach jak werble.

Kiedy zamknęłam drzwi, w klasie panowała cisza. On stał przy biurku, zupełnie spokojny, ręce luźno wsunięte do kieszeni spodni. Spojrzał na mnie krótko i od razu rozkazał:

— Podejdź tutaj.

Serce waliło mi tak głośno, że aż dudniło w uszach. Zbliżyłam się powoli, czując jak kolana mam jak z waty. Stanęłam przy katedrze, głowę spuszczoną nisko, a dłonie splątane ze sobą w nerwowym geście.

— Ręce na blat. Rozstaw nogi. — Ton jego głosu był spokojny, ale tak stanowczy, że nie miałam odwagi zawahać się ani chwili.

Zrobiłam, co kazał, opierając dłonie o chłodną powierzchnię biurka. Spódnica uniosła się lekko, a powietrze wydawało się cięższe, gęstsze.

Nagle poczułam jego dłoń między udami. Zadrżałam cała, bo był tam od razu, bez żadnej zapowiedzi, pewny i dokładny. Wilgoć zdradziła mnie natychmiast, byłam tak mokra, że jego palce tylko się w niej zanurzyły.

— Tak właśnie myślałem. — szepnął cicho, a spokojny uśmiech pojawił się na jego ustach. Zaczął mnie masować powoli, drażniąco, na tyle mocno, by odebrać mi oddech, ale zbyt lekko, by dać cokolwiek więcej.

— P-proszę… — jęknęłam, zamykając oczy, bo wstyd był nie do zniesienia, a ciało samo wyginało się do jego dłoni.

Jego palce przyspieszyły, mocniejsze ruchy sprawiły, że oddech rwał mi się w krótkich, nieskoordynowanych szarpnięciach. Biodra poruszały się same, a ja byłam tak blisko, że czułam, jak napięcie rośnie we mnie falami.

— Jak spałaś w nocy? — zapytał spokojnie, przyciskając mocniej.

— N-nie spałam… aah… prawie wcale… c-cały czas czułam je w sobie… i b-byłam taka mokra… — słowa wymykały się spomiędzy jęków, głos mi się łamał.

W chwili, gdy miałam już krzyczeć, nagle zabrał dłoń. Zgięłam się w pół, dysząc ciężko, roztrzęsiona, a ulga uciekła mi tuż sprzed nosa.

Nie dał mi odpocząć. Znów dotknął, masując jeszcze szybciej, jeszcze mocniej, a ja prawie uderzyłam czołem w blat.
— A teraz? Powiedz mi, co czujesz teraz.

— C-czuję, że… Boże… że zaraz… aaah… nie wytrzymam… że pan mnie zaraz doprowadzi… — jęknęłam, całe zdanie rozciągając w spazmach i westchnieniach.

I znów się zatrzymał. Palce odsunął w ostatniej sekundzie, a ja z jękiem upadłam na blat, dłonie zaciskając w pięści.

— Jeszcze nie. — jego głos był spokojny, prawie łagodny.

Znów dotknął, znów rozpalił, znów pchnął mnie na samą krawędź, a ja bełkotałam półsłowami, jęcząc:
— P-panie profesorze… ja… już… już nie mogę… aaah… tak dobrze… błagam…

Za każdym razem odbierał mi ulgę, zabierał dłoń w ostatniej chwili, zostawiając mnie rozdygotaną, płonącą, z sercem dudniącym jak szalone. Doprowadził mnie na skraj kilka razy, za każdym razem brutalnie wycofując się tuż przed końcem, a moje ciało krzyczało głośniej niż głos, błagając o spełnienie, którego mi odmawiał. Nachylił się nad moim uchem i powiedział chłodno:
— Orgazm nie jest dla ciebie. Jeszcze nie. Wieczorem sprawdzę, czy wciąż będziesz tak posłuszna.

I wtedy odsunął się nagle, jakby nic się nie stało. Ja drżałam cała, rozpalona, mokra, a w głowie dudniła tylko jedna myśl, wystarczyłoby kilka ruchów palców, a osiągnęłabym to, czego pragnęłam całą noc. Orgazm wisiał nade mną jak obietnica, której nie mogłam spełnić.

On patrzył spokojnie, poprawiając mankiet koszuli i dodał tonem niemal obojętnym:
— Nie wolno ci się wytrzeć. Masz czuć wilgoć na udach przez cały dzień. Ma ci przypominać, że to moje zasady, nie twoje.

Słowa wbiły się we mnie mocniej niż dotyk. Czułam, jak mokre plamy rozchodzą się po skórze, jak ciepło miesza się ze wstydem, a mimo to byłam w pełni posłuszna.

Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech, chłodny, wyrachowany.
— A tak przy okazji… właśnie poprawiłaś kolejną kartkówkę na cztery.

Chciałam coś odpowiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Nogi miałam miękkie, ręce drżały po bokach ciała, a on jednym ruchem zakończył całą scenę.
— Wyjdź.

Zawahałam się tylko na ułamek sekundy, po czym posłusznie wyszłam na korytarz. Świat wyglądał tak samo jak zawsze, uczniowie biegali, rozmawiali, śmiali się, a ja czułam, jak po udach spływa mi wilgoć, której nie wolno mi było zatrzeć. Myśli krążyły tylko wokół jednego: orgazmu, od którego dzieliło mnie dosłownie dotknięcie, i jego dłoni, która mogła mi go dać albo zabrać.

Kiedy dzwonek oznajmił koniec ostatniej lekcji, wszyscy uczniowie wybiegli ze szkoły, rozgadani, roześmiani, planujący weekend. Ja nie wracałam do domu. Plecak miałam przewieszony przez ramię, spódnica obijała się o uda, a każdy krok przypominał mi, jak mokra jestem i jak ciężko jest zachować spokój.

Serce biło mi coraz szybciej. Z każdym skrętem, z każdą pustą ulicą świadomość rosła: za chwilę będę z nim. Sama. W miejscu, gdzie nikt nie usłyszy, gdzie nikt nie zobaczy.

Podniecenie paliło mnie od środka, sutki sztywniały pod cienką bluzką, uda kleiły się od wilgoci, strach aż mnie dławił. Milion pytań, co on tam ze mną zrobi? Na ile wystawi mnie na próbę? Czy będę w stanie wytrzymać?

Kiedy wreszcie zobaczyłam sylwetkę starej fabryki, ogromny pusty gmach z wybitymi szybami i rdzą na bramie, nogi na chwilę odmówiły mi posłuszeństwa. Stałam przed wejściem, w gardle miałam sucho, a serce waliło jak oszalałe. Czułam się naga, bezbronna, a mimo to szłam dalej, bo jego głos w mojej głowie nie pozwalał się cofnąć.

Komentarze

Popularne posty