Władca Na Smyczy (Part 2)
Usłyszałem ciche pukanie do drzwi, które zatrzymało mi serce. Nie żeby prosić o wpuszczenie. Nie żeby sprawdzić, czy może. Po prostu po to, by mnie uprzedzić.
I już po chwili weszłaś. Jak zawsze bez słowa, bez zaproszenia, bez
pytania. Weszłaś jak właścicielka, jak kat do celi więźnia, jak bóg do swojego
ołtarza.
Twoje nogi… kurwa, te nogi. Cieliste rajstopy połyskiwały przy każdym
kroku, jakby same wiedziały, że są stworzone, by mnie dręczyć. Czarny lakier
szpilek wbijał się w podłogę z hipnotyzującym stukotem, który odbijał się echem
w mojej klatce piersiowej. Ta spódnica… skórzana, ciasna, perfekcyjnie opinała
twoje biodra. Widziałem, jak materiał napina się przy każdym ruchu, jakby
walczył o prawo do istnienia na twoim ciele. A ten gorset… koronka, która
oplatała twoje piersi tak, że wyglądały jak eksponat, mogłem tylko patrzeć, ale
nigdy dotknąć.
Nawet nie zauważyłem, kiedy odwiesiłaś płaszcz. Nie wiem, kiedy twoje palce
dotknęły wieszaka. Bo zanim się zorientowałem, już czułem twoją obecność jak
grawitację — ciężką, bezlitosną, nieuniknioną.
Wypiłem whisky jednym haustem. Ostatni łyk wolności. Szklanka stuknęła o
blat jak sygnał końca. I wtedy dotarło do mnie coś, co zawsze dociera, ale za
późno. Nie wolno mi siedzieć. Nie przy tobie.
Ześlizgnąłem się na kolana tak szybko, że prawie przewróciłem szkło.
Przełknąłem ślinę. Nie mogłem spojrzeć ci w oczy. Moje dłonie jeszcze pachniały
twoją poprzedniczką. Mój kutas był wciąż twardy, ciężki, bolesny, ale nie
zrobiłem kroku w twoją stronę. Wiedziałem, że teraz to ty zdecydujesz, kiedy
się ruszę. Kiedy odetchnę. Kiedy będę mógł być mężczyzną.
A na razie…na razie jestem tylko twoją rzeczą.
Nie spojrzałem w górę. Nawet nie drgnąłem, gdy twoje szpilki zatrzymały się
tuż przede mną. Słyszałem twój oddech, ten spokojny, opanowany, jakbyś nie
miała cienia wątpliwości, że to ja powinienem drżeć. I drżałem w środku. Każda
cząstka mojego ciała wiedziała, że jesteś tu, by przypomnieć mi, czym jestem.
Pochyliłaś się, jednak nie dotykałaś mnie długo, a i tak miałem wrażenie,
że moje serce zaraz rozerwie się w klatce. Palce miałaś chłodne, precyzyjne,
pachnące twoim perfumami i czymś jeszcze… czymś, co kojarzyło mi się z zapachem
władzy.
Usłyszałem klik. Obroża zacisnęła mi się na szyi, nie zbyt mocno,
ale wystarczająco, żebym czuł ją. W każdym przełknięciu śliny, w każdym obrocie
głowy. Skórzana, gruba, doskonała. Z przodu coś zagrzechotało, smycz. Nie
powiedziałaś ani słowa.
Usiadłaś na kanapie z tą samą gracją, z jaką ścina się róże. Gorset napiął
się na twoich piersiach, rajstopy błyszczały w miękkim świetle, a spódnica
odsłoniła idealnie krzywiznę uda. Założyłaś nogę na nogę, szpilka zawisła w
powietrzu, a ja czułem, jak moje jaja niemal pękają od samego patrzenia. I
dopiero wtedy dane mi było usłyszeć twój głos.
— Rozbierz się dla mnie.
Głos miałaś jednocześnie słodki i okrutny. Figlarny jak kot bawiący się
myszą, co sprawiło, że ja nawet nie spróbowałem się odezwać.
Zacząłem od koszuli. Guziki szły powoli, jeden po drugim, bo palce mi się
trzęsły. Czułem na sobie twój wzrok, jakbyś rozcinała mnie nim na kawałki.
Rozpiąłem ją do końca, zsunąłem z ramion.
Potem spodnie. Każdy ruch ma wagę,
każde zdradliwe dotknięcie pasa przy spodni zakrawa na debatę między moją
wrodzoną dominacją a czymś, co pęka w środku i chce tylko poddać się bez reszty,
bawię się paskiem, zerkam na ciebie, udaję opór, a w rzeczywistości każdy
centymetr odsłoniętej skóry pali mnie bardziej niż uderzenie, każde zapięcie,
które luzuję, to jak maleńkie oddanie. Robię striptiz w tempie, które ma być
pokornym rytuałem i jednocześnie pokazem, coś jak taniec, w którym zgoda i
kapitulacja mieszają się ze sobą.
Ręce lekko drżą, pasek świszcze przez palce, oczami szukam twojego
spojrzenia i znajduję tam coś, co rozkazuje i rozbraja jednocześnie pewność, że
nawet jeśli mam chęć zawalczyć, ty i tak ustalasz granice. Stałem przed tobą w
samych bokserkach, z kutasem napiętym tak bardzo, że materiał był już mokry.
Czułem się wystawiony, nagi, zawstydzony… i cholernie szczęśliwy. Ty tylko
unosisz brew, rozkazujesz miękko, jakbyś się bawiła:
— Zostaw bokserki — mówisz krótko, a
to zdanie rozsadza mnie od środka.
Czuję każdy puls, każdy centymetr mojego fiuta,
wybrzuszenie na materiale bokserek jest jak krzyk, który ja tłumię w
gardle, bo widzisz to, wiem, że widzisz, i właśnie to spojrzenie napędza, a
ja pragnę ulgi, ty to wiesz i to mnie rozsadza jeszcze
bardziej.
— Klękaj— znów rozkazujesz.
Klękam natychmiast, bo rozkaz to nie prośba, a ja
nie chcę myśleć, chcę tylko wykonywać, a
twoje stopy w szpilkach mają w sobie coś z sakramentu: zimny metal
obcasa wbija się w podłogę, a potem stawiasz ją na mnie, najpierw lekko,
badając, jak zareaguję, potem coraz śmielej, aż czuję, jak przesuwasz na moje
uda i wreszcie na moje jądra.
Śmiejesz się cicho, ten dźwięk jest jak rozkaz i zaczynasz się nade mną
znęcać. Twoja stopa sunie po moim brzuchu, potem kładziesz ją na mojej klatce,
palce trzymają mnie przy ziemi, a ja jestem jednocześnie murem i gąbką, chłonę
każdy twój gest. Najpierw tupiesz delikatnie, jakby testowała gęstość, a potem
— oh, wtedy zaczynasz podbijać moje jaja czubkiem szpilki, traktując je jak
miękkie piłeczki, które można odbijać i to uderzenie, to drobne, regularne
podbijanie, jest jak igła wypełniona miodem: boli, piecze, a jednocześnie
leczy, bo każde odbicie wywołuje we mnie falę tak ostrego podniecenia, że myśli
fiksują się tylko na tym dotyku, na twojej sile.
— Ohhh… jakie pełne —
szepczesz, a ten szept rozbija mnie bardziej niż każdy cios.
— Ile to już dni? — pytasz
z udawaną niewinnością, choć
doskonale pamiętasz, do czego mnie doprowadziłaś.
— Jak rozkazałaś, pani… dziewięć dni. — słowa
przeciskają mi się przez oddech, który nie
potrafi się uspokoić.
— Ach, no tak… — śmiejesz się cicho,
lekko, jakbyś bawiła się moją męką, jakby
sam dźwięk tego śmiechu był
zaproszeniem do kolejnej tortury.
Twoje paluszki przesuwają się po wybrzuszeniu na moich bokserkach z taką
precyzją, jakbyś znała każdy nerw pod skórą. Przebiegasz nimi powoli,
prowokacyjnie wzdłuż mojego fiuta, od nasady aż po sam czubek, muskając
miejsce, które już dawno przestało być tylko ciałem, a stało się błaganiem w
czystej postaci. Materiał jest napięty, lepi się do skóry, a ty celowo
przeciągasz palcami po linii twardego, pulsującego kształtu, jakbyś czytała z
niego nuty. Oddycham ciężko, jęczę cicho. Gardło mam ściśnięte.
A potem twoja pięta ślizga się po moich jądrach, wywiera presję idealnie
tam, gdzie boli i gdzie jest rozkosz, i gdy podbijasz raz, drugi, trzeci, czuję
jak każda część mnie reaguje. Jęczę, łapię oddech, łamię się i chcę błagać, a
zarazem wiem, że błagać nie można, więc milczę, zęby zaciśnięte. A jednocześnie
każde twoje drgnięcie stopy jest jak wyciągnięcie za sznurki, które masz we
mnie zawieszone. Bawisz się moim bólem jak zmysłem. A ja płacę podatki w
postaci jęków i potu. Gdy bawisz się moimi jajami, mnie zasysa do środka ten
kontrast: pełnia i wrażliwość, ciepło i chłód metalu twojej obcasa, twoje
spojrzenie zwężone do jednego punktu, mojego poddania. W tym jednym
punkcie wszystko się rozgrywa: upadek mojej dumy, wzrost mojego pragnienia,
twoja władza, moja pokora.
Kiedy twoja dłoń nagle zaciska się na smyczy, wszystko we mnie zamiera: serce,
oddech, myśl. A potem mocne i pewne szarpnięcie. Upadam twarzą przy twoich
nogach, klatka piersiowa przy podłodze, ciało podąża za rozkazem szybciej, niż
zdążyłem go zrozumieć.
— A teraz, wyczyść moje buciki po tym, jak dotykały
takich pełnych, beznadziejnych jaj… i tego bezużytecznego kutasa.
Gorąco uderza we mnie natychmiast, jak wrzątek w żyły. Mój fiut pulsuje
nieprzyzwoicie, ślini się przez materiał, sztywny do granic bólu, a ja nie
analizuję. Po prostu robię to, co muszę.
Pochylam się nisko. Usta przy czubku twojego buta. Dotykam go językiem, jakby
to było coś świętego. Poleruję go wargami, liżę z czcią, której sam nie
rozumiem. Smak skóry to ślad twojej siły. Brud, który nabrał wartości, bo był twój.
Każde muśnięcie to modlitwa. Każde oblizanie to wyznanie. Wędruję w górę.
Całuję twoją szpilkę coraz wyżej, językiem zahaczam o rajstopy, te boskie,
miękkie, błyszczące nylonowe cuda, które śnią mi się nocą, oplatające twoje
stopy jak sieć, z której nie chcę się wyplątać. Wciągam ich zapach jak
narkotyk. Czuję smak twojego panowania na podniebieniu. I wtedy słyszę twój
głos, jedwabisty i zimny zarazem. Przewiercający mnie od środka jak ostrze:
— Pokaż mi, jak ssiesz moją szpilkę. Jak ją
pieścisz. Pokaż mi, że potrafisz to robić tak, jak ta dziwka, co tu była przede
mną, pokaż mi co robiła z twoim fiutem.
Zadrżałem, każdy mięsień w ciele napiął się jak lina na granicy zerwania. Pochyliłem
się jeszcze niżej, otworzyłem usta szerzej, objąłem twoją szpilkę jak kutasa,
językiem zataczając kręgi, śliniąc się na nią jak zbity pies, jak sucz, która
błaga o uwagę. Ssę ją, wolno, rytmicznie, pokazowo, z głową kołyszącą się jak w
transie, z oczami przymkniętymi, wyobrażając sobie, że to twój gniew, twoja
pogarda penetruje mi usta. Jestem ciułany między upokorzeniem a ekstazą. Między
tym, kim byłem jeszcze godzinę temu a tym, kim jestem teraz, przy twoich
stopach. Bo twoja szpilka to nie but. To moje wybawienie.
Ssę twoją szpilkę z całym oddaniem, z językiem wywiniętym jakby błagał,
żebyś mnie nie zostawiła, kręcę nim wokół czubka, ślinię się na nią jak pies
głodny twojej aprobaty, całuję twoją stopę przez rajstopy, które smakują jak
grzech i bezlitosna władza.
W ustach mam skórę, pod językiem twoje żądanie, a w głowie bije tylko jedno: rób
to dobrze, rób to lepiej niż ta dziwka przed tobą.
I wtedy widzę, kątem oka, jak sięgasz za siebie. Chwytasz za mój pasek, który
leży na kanapie obok sterty moich ubrań. Ten, którym jeszcze godzinę temu lałem
uległą. Ten, który w mojej dłoni był symbolem dominacji. Teraz, w twojej, staje
się narzędziem sprawiedliwości. I wtedy TRZASK.
Ból przeszywa mnie natychmiast gorący, palący, idealnie wymierzony w moje
mokre, rozgrzane plecy. Ciało drży mimowolnie, jęk rwie się z gardła, ale nie
odsuwa mnie od ciebie. Nigdy nie odsuwa. Usta na chwilę odklejają się od
szpilki, tylko po to, by wrócić jeszcze pokorniejsze. Wiem, za co to jest. To
nie kaprys. To kara.
TRZASK.
— Za tą dziwkę. — mówisz ostro.
TRZASK
— Za to, że ośmieliłeś się dominować. — uderzasz widać
mocniej, bo czuję, jak pieczę.
TRZASK
Każde uderzenie boli, ale nie tak, jak to, że masz rację. Że ten pasek w
twojej dłoni pokazuje, jak bardzo nie jestem już tym, kim byłem przy tamtej
dziewczynie. Wszystko, czym próbowałem być — pan, władca, kontroler — teraz
ślini się w bokserkach i błaga cię wzrokiem o kolejną szansę na bycie wartym
twojej pogardy. Pochylam głowę. Usta z powrotem przy twojej szpilce. Ssę ją
zachłannie, już bez zmysłowości. Teraz to czysta potrzeba. Ślina leje się po
podeszwie, łzy pieką od bólu i wstydu. Już nie liżę jak kochanek, tylko ssę jak
pies. Bez dumy, bez litości dla siebie. Z rozmazanym “ja”, które nie ma już
znaczenia.
— Wstań. — twój głos brzmi
już nie jak rozkaz, ale jak fakt —
niepodważalny, nieodwołalny. Z trudem podnoszę się z
kolan, kolana mi się lekko uginają, plecy pieką tam,
gdzie uderzyłaś paskiem, a kutas… kutas aż pulsuje
w bokserkach, jakby chciał się wyrwać, pokazać, że
jeszcze tu jest, że żyje, że prosi.
— Siadaj na krześle. Blisko mnie. Tak, żebym mogła cię dotknąć.
Podchodzę, ostrożnie, uważnie. Siadam dokładnie tam, gdzie chcesz, na
wprost ciebie, kilka centymetrów od twoich nóg, jakby to one były centrum
grawitacji całego pomieszczenia.
— Zdejmij moje szpilki. Powoli. I ustaw je ładnie, równo na
podłodze przy kanapie.
Nawet to mnie podnieca, czuję to w bokserkach. Ujmuję twoją stopę
ostrożnie, z niemal nabożną czcią. Czuję ciepło twojej skóry przez rajstopy,
przejeżdżam palcami po twojej pięcie, zsuwam szpilkę wolno, jakbym bał się ją
obrazić. Odkładam ją. Potem drugą. Ustawiam je dokładnie: lewa do lewej, prawa
do prawej, idealnie równo, jakby od tego zależało moje życie.
— Ręce za plecy. Nie zwiążę cię. Masz ćwiczyć silną wolę.
Oddycham ciężko, bo wiem, że to już nie test, to moja egzekucja. Splatasz
mnie bez liny. Siedzę prosto, kark napięty, dłonie za krzesłem, a ty zaczynasz.
Twoje stopy, miękkie, gorące, w tych idealnych cielistych rajstopach,
przesuwają się po moich udach, jakby badały teren. Potem dotykają mojego kutasa
przez materiał bokserek. Opuszki palców muskają go lekko, prowokacyjnie,
wystarczy ten jeden gest, żeby fiut zaczął się podnosić jeszcze mocniej, jakby
błagał o ciebie samym sobą. Przeciągasz stopką wzdłuż mojego penisa, od nasady
aż po sam czubek, bardzo powoli, z chirurgiczną precyzją. Oddycham głośniej.
Nie da się inaczej.
Twoje paluszki zatrzymują się tuż przy główce, dokładnie tam, gdzie już
dawno jestem mokry. Plama wilgoci rozlewa się coraz bardziej, czuję, jak
materiał przykleja się do skóry. I wiem, że ty też to czujesz, że to cię bawi.
A ja się nie ruszam. Ręce mam za plecami, ciało spięte, kark jak struna,
jakbym miał zaraz zostać rozstrzelany, a ty tylko wybierasz kierunek strzału.
— Powiedz mi — przeciągasz słowa jak
pieszczotę — jak bardzo jesteś teraz podniecony?
— Tak bardzo, że aż boli —
odpowiadam szczerze, bo nie potrafię udawać.
— Boli? — uśmiechasz się półgębkiem, jakby to słowo
było twoją ulubioną zabawką. Paluszkiem dotykasz miejsca, gdzie materiał jest
najbardziej wilgotny, przesuwasz się po nim jakby od niechcenia.
— Tak bardzo, że mógłbym błagać, żebyś przestała.
— Ale nie błagasz. —
Krótki śmiech, pół sekundy ciszy.
— Jeszcze coś się w tobie broni. Jeszcze coś się
szarpie.
Milczę. I tylko kiwam głową.
— To powiedz mi coś jeszcze, piesku. — stopa znowu w
ruchu — jak bardzo chciałbyś, żeby moje paluszki dotykały cię teraz nie przez
te bokserki… tylko bezpośrednio? Powiedz mi, jak bardzo tego pragniesz.
— Bardziej niż czegokolwiek — mówię cicho. — Jakbym
miał się rozerwać od środka.
— Co się dzieje w twojej głowie,
kiedy ci tego nie daję? — pytasz, cicho, prawie miękko, ale
to tylko gra — bo twoje słowa są nożem bez rękojeści.
Przełykam ślinę, zamykam na chwilę oczy, bo nie umiem tego ubrać w jedno
zdanie. Ale muszę. Bo ty tego chcesz.
— Wszystko się zaciera — mówię w końcu, głosem
zachrypniętym, ledwo wypchniętym z gardła. — Jakby
ktoś odpiął wszystkie kable w mojej głowie i
zostawił tylko przeciążenie. Jest tam chaos, tak gęsty, że nie
potrafię już rozpoznać, czy to pragnienie, czy ból. — Biorę
głębszy oddech, czując, że puls w moich bokserkach prawie mnie rozdziera. — Wstyd… nie taki zwykły, tylko
ten surowy, gorzki… taki, który obnaża
wszystko, co próbuję udawać. Wstyd, że chcę więcej.
Wstyd, że w ogóle tu siedzę, mokry,
rozedrgany, posłuszny. — Patrzysz na mnie. A ja, mimo
wszystko, kończę. — I coś jeszcze. Eksplozja. Jakbyś odpaliła we
mnie ładunek i zostawiła palec na spuście.
Jakby całe moje ciało było tylko
jednym wielkim drżeniem, czekającym na zgodę, żeby się rozpaść. A ta
zgoda… należy tylko do ciebie.
— I jak blisko jesteś, żeby złamać zakaz?
Patrzę ci prosto w oczy.
— O jeden twój ruch za blisko.
I wtedy pochylasz się lekko. Twój głos staje się cichy, chłodny,
przeszywający.
— Pamiętaj, masz mi powiedzieć, jak będziesz na
granicy. Bo jeśli dojdziesz beze mnie… jeśli zrobisz to bez pozwolenia…
Zawieszasz głos.
— to ja cię rozszarpię.
Oddycham ciężko. Kutas twardy jak skała, ciało drży w bezruchu, a ja wiem jedno: już nie kontroluję nic. Jestem tylko reakcją na twoje istnienie.
Komentarze
Prześlij komentarz