Władca Na Smyczy (Part 1)
— Nie patrz na mnie — warknąłem, zaciskając dłoń w jej włosach, kiedy próbowała podnieść wzrok. Palce wbiły się w skórę, kark wygiął się w nienaturalnym kącie, dokładnie tak, jak lubię.
Leżała rozciągnięta na stole, ręce związane za plecami, nogi rozchylone,
przypięte do nóg stołu paskami z parcianej skóry. Dyszała ciężko, jakby miała
zaraz wyzionąć ducha, ale była tylko rozedrgana — rozpalona do granic. Trzy
godziny znęcania się. Trzy godziny gry, której finał wciąż był jej odbierany.
Uwielbiam ten rodzaj zabawy, gdy dziwka wisi na krawędzi, na haczyku. Gdy
jej ciało krzyczy o spełnienie, a ja się tylko uśmiecham. Orgazm to nie
prezent, to nie przypadek, to trofeum, które tu należy do mnie. W tym
pomieszczeniu jest moją lalką, moją zabawką, każda jej reakcja jest sterowana
moją wolą.
Dlatego właśnie leży teraz wycieńczona, rozciągnięta i związana, z każdym
mięśniem napiętym jak lina przed zerwaniem. Każda komórka błaga o ulgę, a ja?
Ja nie daję jej nic. Ani sobie. Bo skoro ja nie dochodzę, to dlaczego ta suka
miałaby? To uczucie… to kurewsko idealne uczucie, kiedy ciało błaga, a ty je
ignorujesz. Kiedy nie jesteś zwierzęciem, tylko oprawcą, który sam decyduje,
kiedy spuści krew.
Oddychała urywanie, ślina ściekała z jej ust na stół, a ja patrzyłem na nią
i czułem, jak we mnie wrze. Wiedziałem, że wystarczyłby jeden ruch, jedna
sekunda, ale nie. B ten moment, ta granica między bólem a rozkoszą, to było
lepsze niż jakikolwiek finał. Im bardziej ją bolało, tym bardziej ja czułem, że
żyję.
— I co, kochanie? Nadal masz ochotę na zabawę, czy
już ci wystarczy? — zapytałem, gładząc jej spuchnięte, zaróżowione pośladki.
Były piękne. Pieprzone arcydzieło. Dumny byłem z siebie jak cholera.
— Tak, Panie… jestem do Pana dyspozycji —
wyszeptała, ledwo słyszalnie. Jej głos był jak popękana struna, drżący, słaby,
a jednocześnie tak kurewsko podniecający.
Jej same słowa mogłyby mnie doprowadzić do szału. Wszystko mnie podniecało.
Powinienem się teraz śmiać, tańczyć, rżnąć ją bez litości, ale zamiast tego
czułem, jak ciśnienie we mnie rośnie. Jakbym był balonem, który zaraz
eksploduje, ale nie może, bo nie wolno.
Wziąłem pejcz, bo potrzebowałem jej krzyku, to było trochę jak alibi. Tak
naprawdę… potrzebowałem czegokolwiek, co nie pozwoli mi pęknąć.
— Licz.
Ramię poszło w ruch szybciej, niż zdążyłem pomyśleć. Trzask przeszył
powietrze.
— Aaaaah! — zawyła. — Jeden…
Znowu i jeszcze raz. Ruchy mechaniczne, wytrenowane, perfekcyjne. A jednak…
każda smagnięta linia na jej skórze była dla mnie krzykiem wewnętrznego
wścieknięcia.I właśnie dlatego uderzałem mocniej. Jakby każde jebane uderzenie
miało wybić mi z głowy tę chęć, ten pulsujący głód w trzewiach, to napięcie tak
gęste, że można je było kroić ostrzem.
Krzyczała, jej głos odbijał się od ścian, a ja… nie słyszałem już nic poza
własnym oddechem, urwanym i gwałtownym, jakbym to ja dostawał te ciosy.
Ramiona mi pulsowały, serce waliło jak młot, a w podbrzuszu miałem gorący,
śliski kamień, ciężki, parzący, nie do ruszenia. Uderzałem, bo nie mogłem jej
posiąść. Wiedziałem, że gdybym wsunął się w nią teraz, eksplodowałbym w
sekundę, jak dziecko, które nie umie się powstrzymać.
— Siedem. — Zawyła, a ja prawie zaryczałem. Zatrzymałem się, choć cała moja
dłoń drgała.
Pochyliłem się nad nią, próbując złapać oddech, ale wszystko we mnie nadal
pulsowało. Ciało mokre od potu, napięte jak struna. Chciałem się wyruchać na
śmierć. Chciałem ją rozedrzeć. Chciałem wejść w nią tak głęboko, że nigdy już
by nie mówiła nic poza moim imieniem. Jej skóra pachniała jak grzech. Pot,
strach i to, co wypływało z niej między udami. Ta mieszanka działała na mnie
jak przeklęta heroina, pieprzona pułapka, w którą wpadłem z uśmiechem.
— Za co to było? — zapytałem, choć tak naprawdę nie
czekałem na odpowiedź. Potrzebowałem tylko chwili. Sekundy, żeby nie rozpaść
się w sobie.
Odpowiedziała coś przez łzy, a ja tylko patrzyłem, jak się trzęsie. Jak jej
ciało poddaje się mojej woli, podczas gdy moje własne buntuje się pod skórą. Wsunąłem
dłoń między jej uda. Jej cipka była zalana, śliska jak grzech. I w tym dotyku
było wszystko, czego sobie odmawiałem.
— Więc jednak ci się podoba, suko — wycedziłem, ale
to ja byłem bliski załamania.
Podszedłem do jej twarzy. Nie mogłem przestać się gapić. Pomięta, upodlona,
idealna. Rozpiąłem spodnie. Jej zapłakana buźka aż prosiła się, żeby coś w nią
wepchnąć. Boże, jak ona chciała się wykazać. A ja? Ja musiałem grać. Udawać, że
mam nad wszystkim kontrolę. Wsunąłem się w jej usta. I wtedy... wszystko we
mnie się zacisnęło. Jakby świat stanął w miejscu. Miękki język. Wilgotne
wnętrze. Poruszała się idealnie. Wiedziała, czego chcę. Każdy jej ruch był jak
próba wyrwania ze mnie tej kontroli, której się kurczowo trzymałem. Nie mogę.
Jeszcze nie.
Jej gardło zacisnęło się wokół mnie. Zamknąłem oczy. Dłonie wplótł się we
włosy i przyciągnąłem ją mocniej, brutalniej, niż planowałem. Łzy poleciały jej
po policzkach. Miałem ją. Dokładnie tak, jak chciałem. A jednak to ona miała mnie.
Nie miała pojęcia, że każda sekunda w jej ustach to była dla mnie tortura. Nie
mogłem jej dać tej wygranej. Tuż przed końcem wyszarpałem się z jej ust.
Cofnąłem się gwałtownie, oddech rwany, mięśnie jak z betonu. Jeszcze ułamek
sekundy i… byłoby po wszystkim.
— Nie zasłużyłaś — syknąłem, choć to nie była
prawda. To ja nie mogłem.
W ustach czułem smak frustracji, przez tę jej pieprzoną niewinność. A pod
tym wszystkim czułem nienawiść do własnego ciała. Bo jedyne, czego teraz
pragnąłem, to eksplodować w niej — ale jeszcze nie. Bo dziś wieczorem przyjdzie
Ona.
Odszedłem, zostawiając ją rozciągniętą na stole. Obserwowałem ją spokojnie,
z dystansu, jak dzieło, które sam stworzyłem. Musiałem chwilę ochłonąć.
— Proszę, Panie… proszę, już nie mogę… — jej głos był zdarty,
rozmiękczony, wilgotny od łez i śliny.
Uśmiechnąłem się. Nie odpowiedziałem. Uklęknąłem między jej nogami i
spojrzałem na nią z góry. Była moim ulubionym momentem tego wieczoru. Bo to nie
jej orgazm miał znaczenie, tylko jej błaganie o pozwolenie. Wsunąłem w nią dwa
palce bez słowa. Wsunęły się gładko, bez oporu — o Jezu, Boże — była tak
mokra, że mógłbym w niej utonąć. Zgiąłem palce w środku, mocno, celując tam,
gdzie wiedziałem, że ją złamię, i zadrżała cała.
— Nie jeszcze — powiedziałem
cicho, chłodno, wprost do jej karku.
Zacisnęła pięści. Ciało miała spięte jak struna. Poruszyłem palcami jeszcze
raz, głębiej i mocniej. Czułem, jak jej cipka zaciska się na mnie w spazmach,
które próbowała stłumić.
— Nie wolno ci dojść — wyszeptałem. — Ani, kurwa,
nie myśl o tym.
— Panie… błagam…
Wsunąłem trzeci palec. Obserwowałem, jak jej kark się napina, jak usta
rozdziawiają, jak ciało już prawie się poddaje. I wtedy znów się zatrzymałem.
Zamrożona w czasie, z napięciem wypisanym w każdej krzywiźnie ciała, została
tam, dokładnie tam, gdzie ją chciałem.
Zabrałem palce. Tak wolno, żeby usłyszała własne sapanie. Polizałem je.
Kurwa, jaka ona jest smaczna.
— Wciąż jesteś tylko moją zabawką. A
zabawki nie kończą, dopóki im nie pozwolę.
Zadrżała jeszcze raz, próbowała coś powiedzieć, ale głos odmówił jej
posłuszeństwa. Za to ja czułem to znajome napięcie w podbrzuszu — jak falę,
która nie odpływa, jak pieprzony alarm, którego nie da się wyłączyć.
Chciałem tylko patrzeć, jak ona cierpi tak samo jak ja. Bo jej frustracja
mnie karmiła. Jej błagania mnie podniecały. Leżała w tej pozycji, jakby ją
zamurowało. Uda rozsunięte, cipka pulsująca, aż drżała przy każdym oddechu.
Oczy miała zamknięte, jakby świat wokół niej już nie istniał. A mnie wciąż było
mało. Cisza, która zapadła po tym, jak wyjąłem z niej palce, była gęsta, lepka,
nabrzmiała jak powietrze przed burzą. Sięgnąłem po pasek od spodni. Zamachnąłem
się bez ostrzeżenia. Jęknęła głośno, gardłowo, prawie jakby dostała w duszę,
nie w ciało.
— Jeden… Panie…
— Nie liczymy. Nie teraz. — Drugie
uderzenie. Niżej, po udzie.
— Aaaah— Jej głos to był czysty dźwięk
potrzeby. Przestała udawać. Jej ciało było jedną wielką błagającą raną. Trzecie.
Czwarty. Piąty raz. W rytmie, jakby każda smaga była taktowana jej drżeniem.
— Nie wytrzymam… błagam… już nie…
— Jeszcze nie skończyliśmy,
suka.
Zamachnąłem się mocniej. Pas przeciął powietrze jak nóż.
— Aaaaaah, Panie! Proszę! Ja… ja się posikam…
Uśmiechnąłem się bez cienia litości.
— To posikaj się. Masz być tylko
mięsem i potrzebą. Niczym więcej.
Kolejne uderzenie. I jeszcze jedno. Każdy cios odbijał się echem w moim
brzuchu, jakbym ja sam dostawał. Jakby każda jej eksplozja była moim własnym
katharsis, ale nie dawałem jej końca. Ani sobie.
Była na granicy. Słychać to było w jej oddechu, który przestał mieć rytm. W
jej słowach, które już nie były zdaniami, tylko potokiem jęków i błagań.
— Panie… ja… ja błagam… pozwól… proszę…
Pochyliłem się nad nią. Szeptałem wprost do ucha, które piekło od łez.
— Nie zasługujesz. Jeszcze nie.
Zadrżała cała, jakby ten szept był gorszy niż pas. Cipka jej pulsowała tak
mocno, że mógłbym tylko spojrzeć, a by eksplodowała. Ale nie. Nie dzisiaj.
Jeszcze jeden trzask. I cisza. Tylko ona, leżąca w plamie potu, z tyłkiem
czerwonym jak pieprzony pomidor, oddychająca jak po przebiegnięciu maratonu.
A ja… twardy jak skała. Gorący jak piekło, ale nietknięty. Jej rozkosz była
moją. Jej agonia — moją nagrodą.
Wyciągnąłem z szuflady wibrator. Nie największy tylko taki, którym można
było kontrolować, nie zaspokoić. Stanąłem obok niej. Delikatnie wręcz
czule rozchyliłem jej pośladki i przyłożyłem głowicę do łechtaczki. Zadrżała
natychmiast.
— Nie… Panie, proszę, ja nie wytrzymam…
Nie odpowiedziałem. Wsunąłem dwa palce w jej cipkę, nadal rozgrzaną i
pulsującą od poprzednich uderzeń. Wjechały w nią gładko, jak do wnętrza
gotującej się rozkoszy.
— Oddychaj — powiedziałem
cicho. — Nie masz nic innego do roboty.
Przycisnąłem wibrator mocniej. Ustawiłem średnie obroty. Jej biodra same
się poruszyły, próbując uciec, ale przytrzymałem ją drugą dłonią.
Zaczęła krzyczeć, ale to nie był ból. To był strach przed rozkoszą.
— Panie, ja już… ja już nie mogę…
Zakręciłem palcami w środku, sięgając punktu, o którym nawet nie wiedziała,
że istnieje. Jej ciało eksplodowało. Zaczęła się rzucać po stole tak, że aż się
wygięła do tyłu, nie miała oparcia w rękach więc było to naprawdę trudne. By la
na moje łasce.
— TAK! TAK! Panie, ja… aaaaahhh!!
Zacisnęła się na moich palcach jak imadło. Czułem, jak jej cipka pulsuje,
jak płyn spływa mi po dłoni. Orgazm rozlał się po niej falą, która nie miała
końca, ale nie wyjąłem palców i nie odsunąłem wibratora. Przestawiłem go tylko na
wyższe obroty.
— Nie… nie, nie, nie… Panie… błagam… błaaaagam…
Wsunąłem palce głębiej. Wbijała się w łóżko, próbując uciec, ale
przytrzymałem ją mocno. Całe jej ciało się broniło, ale cipka była zbyt
wrażliwa, zbyt otwarta. Kręciłem palcami, jakbym ją tresował od środka.
— Panie… to boli…
— Ma boleć. Ma cię
rozsadzić.
Jej oddech znowu przyspieszył. Wstrzymała powietrze. I wtedy pękła. Drugi
szczyt przyszedł jak trzęsienie ziemi, już nie czysty, nieludzki, wymuszony.
Krzyczała, boże jak ona się darła i trzęsła się. Przeklinała i błagała w tym
samym zdaniu.
A ja patrzyłem na to jak na święto. Wyjąłem palce, wyłączyłem wibrator. Jej
ciało jeszcze przez chwilę drgało. Oddychała tak, jakby walczyła o życie.
— Ile razy masz dochodzić? — spytałem
cicho.
Z trudem uniosła głowę. Oczy zamglone, twarz mokra.
— Tyle… ile Pan chce…
— Właśnie.
Czułem każdy centymetr mojego kutasa był twardy, napięty, napięcie
przelewało się przez jaja, które waliły jak dwa młoty, a w kroczu paliło się
tak, że mógłbym wyć ze wszystkiego, gdyby nie ta dziwna, słodka satysfakcja z
własnej odmowy. Wtedy telefon zawibrował na stoliku, przeciął powietrze jak
obcęgi. Na ekranie: krótkie, bezceremonialne: Będę za 15 minut.
Przez chwilę patrzyłem na nią jak zwierzę, które właśnie wygrało szansę na
życie albo przegra. W ustach miałem smak jej krwi i jej jęków, w dłoniach
jeszcze ciepło jej skóry, a w głowie miażdżące, bezwstydne poczucie, że
wszystko jest na swoim miejscu. Nie mogłem pozwolić, żeby została, nie teraz,
nie przed tym, co miało nadejść. To miał być rytuał, a rytuału nie
zanieczyszczamy luźnymi elementami.
— Wstań. Ubierz się. Wynoś się stąd i nie
wracaj bez mojego pozwolenia. — kazałem, a moje słowa były
ostrzem. Szybko rozpiąłem jej nogi, a ona spojrzała na mnie oczami, w których
jeszcze świecił resztki błagania,
ale też pewna głupia nadzieja, którą bezlitośnie
zdusiłem. Gdy próbowała zostać,
podniosłem ją za ramię i
wypchnąłem z progu. Jej kolana ugięły się, próbowała coś
wyszeptać.
— Proszę, Panie… — palce
jej błagały, głos się łamał,
pachniała. Ręką odepchnąłem ją, zimno
i zdecydowanie, jakbym odrzucał obłąkaną myśl. Drzwi zaskrzypiały, uderzyłem je,
zatrzasnąłem. Słyszałem jej
kroki uciekające po schodach, łamane szlochy, próbujące
zatrzeć to, co przed chwilą jej zrobiłem.
Stałem chwilę przy drzwiach, słuchając jak jej oddech się oddala, i
poczułem nagły, dziecinny przypływ triumfu — że potrafię rozkazać, że potrafię
odciąć. A jednocześnie coś innego, mniejsze, głębsze i jeszcze bardziej palące,
zaczęło rosnąć gdzieś za mostkiem; wiedziałem, że te piętnaście minut będą jak
piętnaście minut w ogniu. Umyłem ręce powoli, jakby chciał zatrzeć ślad, choć w
duchu śmiałem się z tej bezsensownej konieczności, bo każdy zapach, każdy ślad
jej skóry pozostał we mnie.
Usiadłem na skraju kanapy, szklana whisky w dłoni, ale nie dla otuchy tylko dla rytuału. Dłonie nadal lekko drżały, kutas nie miękł, jaja wciąż ciężkie od napięcia. Liczyłem w myślach: piętnaście, czternaście… i z każdym oddechem ogień stawał się ostrzejszy, bardziej klarowny. Nie umiałem się już oszukać — to nie była tylko władza nad nią. To było przygotowanie do czegoś większego, do momentu, kiedy sam miałem przestać panować i być czyjąś własnością. I na samą myśl o tym usta rozciągnął mi uśmiech zimny jak brzytwa.
Komentarze
Prześlij komentarz