Spowiedź Uległej - Rozdział 2: Nauka i Postęp
Z czasem zrozumiałam, że bycie uległą to nie jest tylko oddanie kontroli nad swoim ciałem. To o wiele więcej – to podróż, która prowadzi Cię przez labirynt Twoich własnych lęków, pragnień i ograniczeń. Droga, którą obrałam, była pełna wyzwań, momentów triumfu, ale i chwil zwątpienia, gdy zadawałam sobie pytanie: „Czy naprawdę tego chcę? Czy jestem na to gotowa?”
Bycie uległą to proces, który wymaga ciągłego mierzenia się
z samą sobą. Uczysz się nie tylko zaufania do Pana, ale i akceptacji siebie –
swojego ciała, swoich słabości, swoich emocji. To konfrontacja z własnymi
myślami, z tym wszystkim, co przez lata wypierałaś, tłumiłaś, co bałaś się
nazwać. To odkrywanie siebie w miejscach, w których nigdy wcześniej nie miałaś
odwagi szukać.
Nie wszystko było łatwe. Są chwile, które pamiętam jako
trudne, pełne bólu i zawstydzenia. On nie zawsze był czuły. Jego słowa – często
ostre, brutalne – były jak lustro, które odbijało to, kim naprawdę byłam w
tamtej chwili. „Suką. Dziwką. Bezużyteczna.” Każde z tych słów bolało, ale też
zmuszało mnie do refleksji. Czy rzeczywiście jestem bezużyteczna? Czy moje
ciało i umysł nie mogą więcej?
Z czasem zaczęłam rozumieć, że te słowa nie miały być tylko
raną. One były próbą, wyzwaniem, rzuconym po to, bym spojrzała w głąb siebie i
zadała pytanie: „Jak bardzo chcę Mu się poddać? Jak bardzo jestem gotowa, by
zaufać?” Te ostre słowa były nie tylko narzędziem dominacji – były też kluczem,
który otwierał we mnie coś, co wcześniej pozostawało zamknięte.
Każdy moment zwątpienia, każda chwila bólu była krokiem na
drodze do czegoś większego. Bo uległość to nie jest bierne przyjmowanie tego,
co Pan daje. To świadome wybieranie – wybieranie, że oddasz się całkowicie, że
pozwolisz, by ktoś inny Cię prowadził, nawet wtedy, gdy droga wydaje się
trudna.
Pamiętam chwile, gdy czułam, że nie jestem wystarczająca.
Gdy nie potrafiłam sprostać Jego oczekiwaniom, gdy moje ciało odmawiało
posłuszeństwa. Czułam wstyd, który palił mnie od środka, a Jego chłodne
spojrzenie tylko pogłębiało to uczucie. Ale w tych momentach kryzysu
zrozumiałam coś, co zmieniło wszystko. To nie moja perfekcja jest
najważniejsza. Najważniejsze jest moje zaangażowanie. Moja wola, by próbować
raz jeszcze, mimo bólu, mimo strachu.
On był lustrem, w którym musiałam zobaczyć siebie bez
filtra, bez zasłon. W tym odbiciu widziałam swoją pokorę – ale widziałam też
granice, które wciąż istniały, mimo mojego pragnienia, by Mu się poddać. Każde
Jego słowo, każde polecenie, każde spojrzenie zmuszało mnie do refleksji: Czy
jestem gotowa być bardziej Jego? Czy mogę przekroczyć tę granicę? Czy chcę
przekroczyć tę granicę?
Nie zawsze znajdowałam odpowiedzi od razu. Czasami
potrzebowałam dni, tygodni, by zrozumieć, co chciał mi pokazać. Ale zawsze
wracałam do jednego – do tej niezmiennej prawdy, która była moim fundamentem:
Chcę być Jego. Chcę Mu służyć. Chcę odkrywać siebie przez Niego.
Uległość to droga pełna kontrastów – ból miesza się z ulgą,
strach z poczuciem bezpieczeństwa, a pokora z dumą. Ale to właśnie w tych
kontrastach odkryłam siebie. Zrozumiałam, że moja siła nie polega na walce, ale
na poddaniu się. Na akceptacji tego, kim jestem i kim mogę się stać, gdy
pozwolę Mu mnie prowadzić.
To nie jest łatwa droga. Ale to moja droga. I każda chwila –
każde ostre słowo, każdy ból, każde spojrzenie, które mówiło więcej niż tysiąc
słów – były tego warte. Dzięki Niemu odkryłam, że jestem silniejsza, niż
kiedykolwiek myślałam. I że poddanie się nie jest końcem, ale początkiem.
To był wieczór, który noszę w sobie jak wyrytym ostrzem
wspomnienie. Ciemność opaski na moich oczach wydawała się gęstsza niż zwykle,
jakby miała dodatkowy ciężar. Moje ręce, związane za plecami, przypominały mi o
tym, jak mało kontroli mam w tej chwili. Nie mogłam Go dotknąć, nie mogłam się
podeprzeć, gdyby coś poszło nie tak. Byłam całkowicie w Jego rękach – to była
prawda absolutna, która jednocześnie przerażała mnie i uspokajała.
„Otwórz usta, suko,” powiedział. Jego ton był spokojny,
jakby to, co miało się zaraz wydarzyć, było dla Niego czymś naturalnym,
oczywistym. Ale dla mnie te słowa były czymś więcej. Ostre, mocne,
wypowiedziane z taką pewnością – wypełniały mnie w sposób, którego nie
potrafiłam opisać. To, jak mnie nazwał, było brutalne, ale nie odbierałam tego
jako obrazy. Wręcz przeciwnie, to jedno słowo było jak przypomnienie, kim
jestem w tej chwili: Jego.
Nie odpowiedziałam. Po prostu zrobiłam to, co kazał.
Otworzyłam usta, czując, jak moje ciało automatycznie napina się w oczekiwaniu.
Wiedziałam, co nadchodzi, a mimo to nie byłam na to gotowa.
Gdy Go poczułam, gdy Jego ciało wypełniło moje usta, od razu
poczułam, jak moje mięśnie napinają się w odruchu obronnym. Odruch wymiotny
pojawił się niemal natychmiast – był szybki, gwałtowny, a ja nie mogłam nic
zrobić, by go powstrzymać.
„Oddychaj przez nos,” przypomniał, a Jego dłoń mocniej
nacisnęła na moją głowę, zmuszając mnie, bym wzięła Go głębiej. Jego głos był
chłodny, stanowczy, jakby chciał mi przypomnieć, że to nie ja kontroluję tę
sytuację.
„Nie chcę, żebyś teraz była bezużyteczna.” To jedno słowo –
„bezużyteczna” – uderzyło we mnie mocniej niż jakikolwiek ból, jaki
kiedykolwiek poczułam. Bezużyteczna. Nie mogłam tego znieść. Nie mogłam
zaakceptować, że mógłby tak o mnie pomyśleć.
Czułam, jak moje łzy zaczynają płynąć, choć opaska na oczach
nie pozwalała mi zobaczyć, czy On je zauważył. Łzy były mieszanką wstydu,
wysiłku i pragnienia, by udowodnić, że potrafię. Że jestem warta Jego uwagi,
Jego prowadzenia, Jego dominacji.
Kiedy nacisnął głębiej, odruch wymiotny znów mnie uderzył.
Próbowałam się skupić na oddychaniu przez nos, ale było to jak walka z własnym
ciałem. „Jeszcze raz, suko,” powiedział, a jego ton był ostry, niemal
bezlitosny. „Masz służyć, a nie się krztusić.”
Te słowa były jak kolejne wyzwanie, rzucone w moją stronę.
Czułam, jak wstyd wypełnia mnie do granic – jakbym zawiodła nie tylko Jego, ale
i samą siebie. Ale w tym wstydzie było też coś innego: gniew. Nie na Niego, ale
na siebie. Na to, że moje ciało nie chce współpracować, że moje mięśnie buntują
się, że oddanie się Mu w tej chwili wydaje się tak trudne.
Były momenty, gdy chciałam się wycofać. Chciałam powiedzieć,
że to za dużo, że nie dam rady. Ale Jego głos był jak kotwica, która trzymała
mnie w miejscu. Każde słowo – nawet te najostrzejsze – było jak przypomnienie,
że to nie jest tylko test mojego ciała. To był test mojej pokory, mojej
wytrwałości, mojej woli, by Mu zaufać.
Każda sekunda wydawała się wiecznością. Każde Jego pchnięcie
było przypomnieniem, że jestem w Jego rękach, że wszystko, co się dzieje,
dzieje się według Jego woli. W tamtych chwilach nauczyłam się, że ból, wstyd i
wysiłek są częścią tej drogi. Są próbą, przez którą muszę przejść, by
zrozumieć, kim naprawdę jestem.
Gdy w końcu odsunął się, pozwalając mi złapać oddech,
czułam, jak powietrze wypełnia moje płuca, jakby nigdy wcześniej tam nie było.
Czułam ulgę, ale i… dumę. Może nie byłam idealna. Może łzy na moich policzkach
i napięte mięśnie zdradzały, jak trudno mi było wytrwać. Ale nie poddałam się.
Nie wycofałam się.
„Dobra dziewczynka,” powiedział w końcu, a te słowa były jak
balsam na każdą ranę, którą zadały mi Jego wcześniejsze komentarze.
„Wiedziałem, że dasz radę.”
W tamtej chwili zrozumiałam, że to, co dla mnie było
wyzwaniem, dla Niego było procesem budowania mnie na nowo. Jego słowa – ostre,
wymagające – nie były tylko próbą. Były też wyzwaniem, bym odkryła, jak bardzo
jestem gotowa się poddać. Jak bardzo jestem Jego.
Każda chwila tego wieczoru nauczyła mnie, że posłuszeństwo
to nie tylko wykonywanie poleceń. To akt zaufania. To pozwolenie, by ktoś
prowadził Cię tam, gdzie sama nigdy byś się nie odważyła pójść. I choć tamten
wieczór był trudny, choć czułam ból i wstyd, wiedziałam, że zrobiłabym to
wszystko jeszcze raz. Bo bycie Jego było warte każdego wysiłku, każdej łzy,
każdego oddechu, który musiałam złapać, by Mu służyć.
To był jeden z tych dni, które nie miały nic wspólnego z
komfortem. Nie było w nim miejsca na czułość czy ulgę – tylko na surową naukę,
na zrozumienie, że ból jest narzędziem, które On wykorzystuje, by mnie
ukształtować. Stałam przed lustrem, naga, z gumkami ciasno owiniętymi wokół
moich piersi. Każdy oddech sprawiał, że ból stawał się bardziej intensywny,
jakby przypominał mi, że nic tu nie należy do mnie. Moje ciało było Jego – w
pełni, całkowicie, bez zastrzeżeń.
Skóra pulsowała, napięta do granic możliwości. Czułam, jak
krew została zatrzymana, jak moje piersi ciężkie od ucisku wydawały się obce,
jakby przynależały do kogoś innego. Każdy najmniejszy ruch sprawiał, że fale
dyskomfortu rozchodziły się po całym moim ciele. Nie był to ból nagły ani
ostry, ale ten powolny, narastający, który wypełnia Twoje myśli, zmuszając Cię
do konfrontacji z własnym ciałem.
„Spójrz na siebie,” polecił, a Jego głos był chłodny i
kontrolowany. Stojąc za mną, położył dłoń na moim karku i lekko nacisnął,
zmuszając mnie, bym uniosła głowę i spojrzała na swoje odbicie.
Na początku nie chciałam patrzeć. To, co widziałam w
lustrze, było trudne do zaakceptowania. Moje piersi były zaczerwienione,
ściśnięte do granic możliwości, a na skórze zaczynały się rysować ślady gumek.
Ale w tym widoku było coś jeszcze – coś, czego nie potrafiłam zrozumieć od
razu. Nie była to tylko ja – to było moje ciało w Jego rękach.
„Widzisz, jak Twoje ciało się zmienia?” zapytał, a w Jego
głosie pobrzmiewała nuta podziwu. „Jak pięknie wygląda, kiedy jest moim
dziełem?”
Te słowa były jak uderzenie. Mówił o mnie, jakbym była
przedmiotem – jakbym nie była osobą, tylko materiałem, który On kształtuje. Ale
zamiast poczuć złość czy sprzeciw, poczułam coś innego. Te słowa wypełniły mnie
w sposób, którego nie umiem opisać. Były przypomnieniem, że moje ciało naprawdę
nie należy do mnie. Że każda część mnie – moje piersi, mój ból, moje granice –
są teraz Jego.
Chciałam coś powiedzieć, ale słowa uwięzły mi w gardle.
Czułam, jak moje oczy wpatrują się w moje odbicie, próbując zrozumieć, co
widzę. Czy to byłam ja? Czy ta kobieta z czerwonymi, ściśniętymi piersiami, z
napiętą skórą i pulsującym bólem to naprawdę ja?
„Jeśli zdejmiesz gumki, zanim pozwolę, stracisz moją uwagę,”
wyszeptał, nachylając się do mojego ucha. Jego oddech był ciepły, ale ton –
zimny, wyrachowany. „A przecież tego nie chcesz, dziwko, prawda?”
Nie chciałam. Nie mogłam. Chciałam wytrwać, choć każdy
moment wydawał się trwać wieczność. Chciałam udowodnić, że jestem godna Jego
uwagi, że jestem w stanie znieść to, czego ode mnie wymaga. Jego słowa były
brutalne, ale w tej brutalności kryło się coś, co mnie napędzało. Nie chciałam
Go zawieść.
Czas wydawał się rozciągać. Minuty były jak godziny, a ja
czułam, jak moje ciało walczy – nie z Nim, ale z samym sobą. Każdy oddech był
wyzwaniem, każde najmniejsze drgnięcie powodowało nową falę bólu. Ale gdzieś
pod tym bólem była duma. Duma, że trwam, że się nie wycofuję, że pozwalam Mu
mnie kształtować.
Kiedy w końcu zbliżył się do mnie, by zdjąć gumki, poczułam,
jak krew gwałtownie wraca, wypełniając moje piersi gorącym, pulsującym bólem.
To uczucie było niemal euforyczne – ból, który przez tak długi czas był nie do
zniesienia, teraz zamienił się w ulgę.
„Dobra dziewczynka,” powiedział w końcu, dotykając
delikatnie mojego karku. „Wiedziałem, że dasz radę.”
Patrzyłam na swoje odbicie, próbując zrozumieć, co czuję. To
nie był tylko ból. To było coś więcej – przypomnienie, że każda chwila, każdy
moment, każde wyzwanie, które mi rzuca, jest częścią tej drogi. Ból nie był
karą – był narzędziem. Narzędziem, które pomagało mi odkryć siebie na nowo.
Tamten wieczór nauczył mnie, że ból jest jak lustro.
Pokazuje Ci to, czego boisz się zobaczyć, ale też uczy, jak patrzeć na siebie z
innej perspektywy. Nie jako na ofiarę, ale jako na kogoś, kto potrafi
przekroczyć swoje granice. I w tej świadomości znalazłam siłę, by poddać się
jeszcze bardziej. Być Jego jeszcze głębiej.
Nigdy wcześniej nie czułam takiego rodzaju bólu –
nieustannego, pulsującego, którego nie dało się ignorować. Gdy założył klipsy
na moje sutki, połączone cienkim łańcuszkiem, od razu poczułam ich ciężar. To
nie była tylko fizyczna masa tego, co trzymałam na swoim ciele. To był ciężar
czegoś więcej – świadomości, że każdy mój ruch, każda najmniejsza zmiana
pozycji sprawi, że ten ból stanie się bardziej intensywny.
Gdy klipsy zacisnęły się na mojej skórze, wstrzymałam
oddech. Pierwsze uczucie było jak ukłucie – szybkie, ostre, wyrywające mnie z
wszelkiej strefy komfortu. A potem przyszła ta druga fala, wolniejsza i
bardziej wyrafinowana, jak echo, które zaczyna wypełniać całą przestrzeń mojego
ciała. Ból nie ustępował – on zmieniał się, ewoluował, stawał się czymś, co
zaczęłam odczuwać niemal w każdym centymetrze skóry.
„Będziesz sprzątać,” powiedział, a w Jego głosie nie było
cienia litości. „Chcę widzieć, jak Twoje ciało reaguje na każdy krok.”
Posłuchałam. Nie miałam innego wyboru – zresztą nie chciałam
go mieć. Wiedziałam, że sprzeciw byłby rozczarowaniem dla Niego, a to było dla
mnie gorsze niż ból. Zaczęłam się poruszać, ostrożnie, jakbym stąpała po
cienkim lodzie. Ale ostrożność niczego nie zmieniała – każdy krok, każdy ruch
powodował, że łańcuszek przesuwał się, ciągnąc klipsy i wysyłając nowe fale
bólu przez moje ciało.
Każde schylenie, każde sięgnięcie po coś na podłodze było
jak cios. Czułam, jak moje piersi drżą pod ciężarem, jak klipsy wbijają się
głębiej w moją skórę, jak łańcuszek porusza się przy najmniejszym ruchu. To nie
był ból, który mógłby mnie złamać – to był ból, który miał mnie kształtować,
który miał nauczyć mnie, że każdy ruch, każda decyzja, każda chwila w tej
przestrzeni należy do Niego.
Były momenty, kiedy myślałam, że nie wytrzymam. Czułam, jak
moje ciało zaczyna protestować, jak łzy wzbierają pod powiekami. Byłam na
granicy – nie bólu, ale psychicznego poddania się. Czy naprawdę dam radę? Czy
mogę to zrobić dla Niego? Czy jestem wystarczająca?
A potem spojrzałam na Niego. Stał w drzwiach, nieruchomy, z
ramionami skrzyżowanymi na piersi. Patrzył na mnie – Jego wzrok był uważny,
zimny, jakby analizował każdy mój ruch, każde drgnięcie mojego ciała. Nie mówił
nic. Nie skarcił mnie, nie pochwalił. To milczenie było gorsze niż jakiekolwiek
słowa. Chciałam, żeby coś powiedział – nawet coś ostrego, surowego. Chciałam
wiedzieć, co myśli, czy robię to dobrze, czy w ogóle jestem godna Jego uwagi.
Ale On tylko patrzył. Jego obecność była jak kotwica, która
trzymała mnie w miejscu, przypominając mi, że nie jestem tu po to, by było
łatwo. Jestem tu po to, by być Jego – całkowicie i bezwarunkowo.
Każdy kolejny ruch był walką. Walczyłam ze swoim ciałem,
które krzyczało, by przestać, by wyrwać te klipsy i uciec od tego bólu. Ale
walczyłam też z własnym umysłem, który podsuwał mi myśli, że mogę zawieść, że
mogę się poddać. A ja nie chciałam zawieść. Chciałam Mu pokazać, że jestem
warta tego, by mnie prowadził.
Gdy skończyłam, byłam wykończona. Moje ciało pulsowało
bólem, każdy mięsień był napięty, jakbym właśnie przebiegła maraton. Klipsy
wciąż tkwiły na mojej skórze, a łańcuszek delikatnie kołysał się w rytmie
mojego przyspieszonego oddechu.
Podszedł do mnie, powoli, jego kroki były niemal bezgłośne.
Nachylił się, a ja poczułam Jego ciepły oddech na swoim uchu. „Dobra
dziewczynka,” powiedział cicho, ale w tych słowach było coś, co wypełniło mnie
dumą.
To jedno zdanie – proste, krótkie – sprawiło, że zapomniałam
o całym bólu. Wszystko, co czułam wcześniej, stało się nieważne. Każda sekunda
tego treningu, każdy moment, gdy myślałam, że nie dam rady, były tego warte.
Ten dzień nauczył mnie, że ból jest czymś więcej niż tylko
fizycznym doświadczeniem. Jest lekcją – przypomnieniem, że moje ciało, moje
granice, moje decyzje należą do Niego. I w tej świadomości znalazłam siłę, by
iść dalej. By poddać się jeszcze głębiej. By być Jego w każdym możliwym
aspekcie.
To był dzień, który długo nie dawał mi spokoju. Dzień, który
wciąż wracał do mnie w myślach, jak niezabliźniona rana. Głębokie gardło –
praktyka, która miała być dowodem mojej pokory, mojego oddania – zamieniła się
w pole walki z własnym ciałem i emocjami.
Klęczałam przed Nim, naga, bezbronna, tak jak wymagał. Moje
ciało drżało, ale nie z zimna. To był strach, zawstydzenie i frustracja, które
tliły się we mnie, jakbym już wiedziała, że coś pójdzie nie tak. Mój oddech był
płytki, chaotyczny, jakby już od samego początku moje ciało buntowało się
przeciwko temu, co miało nadejść.
Zaczęliśmy jak zawsze. Jego dłoń delikatnie spoczęła na
mojej głowie, kierując mnie w dół. Poczułam Go w ustach i od razu wiedziałam,
że coś jest nie tak. Mój oddech przyspieszył, moje mięśnie zaczęły się napinać,
a odruch wymiotny uderzył szybciej, niż mogłam się tego spodziewać.
„Oddychaj przez nos,” przypomniał stanowczo. Starałam się.
Naprawdę się starałam. Ale im bardziej próbowałam się skupić, tym bardziej moje
ciało odmawiało współpracy. Każde pchnięcie było jak sygnał alarmowy wysyłany
przez mój organizm. Czułam panikę, która narastała we mnie z każdą sekundą.
„Bezużyteczna,” powiedział w końcu, odsuwając się ode mnie.
Jego ton był chłodny, jak stal. Nie krzyczał. Nie musiał. To jedno słowo
wystarczyło, by mnie złamać.
Czułam, jak coś we mnie pęka. To nie był tylko wstyd – to
było coś głębszego. Jakby każda część mnie, która chciała Mu udowodnić, że
jestem warta Jego uwagi, nagle została podważona. „Bezużyteczna.” To słowo
dźwięczało w mojej głowie jak echo.
Klęczałam przed Nim, patrząc na podłogę, zbyt zawstydzona,
by spojrzeć w Jego oczy. Moje ramiona opadły, a łzy zaczęły spływać po
policzkach, choć starałam się je powstrzymać. Nie płakałam z bólu fizycznego.
Płakałam, bo czułam, że zawiodłam – Jego, siebie, wszystko, nad czym
pracowaliśmy. Czułam się mniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.
Przez chwilę nie powiedział nic. Cisza była gorsza niż
jakiekolwiek słowa. W tej ciszy moje myśli krążyły wokół jednego pytania:
„Dlaczego nie potrafię?” Czy to ja byłam zbyt słaba? Czy nie byłam
wystarczająca?
Nagle poczułam Jego dłoń pod moją brodą. Delikatnie, ale
stanowczo uniósł moją twarz, zmuszając mnie, bym na Niego spojrzała. Jego oczy
były chłodne, ale w ich spojrzeniu kryła się też iskra czegoś więcej – czegoś,
co było trudne do opisania.
„Nie dlatego tu jesteś, żeby być idealna,” powiedział w
końcu. Jego głos był cichszy, ale wciąż twardy, jakby wyważone każde słowo.
„Jesteś tu, żeby się uczyć. Żeby pokazać mi, że możesz więcej.”
Te słowa były jak światło wpadające do ciemnego pokoju. Nie
powiedział, że zrobiłam to dobrze. Nie pochwalił mnie. Ale też nie przekreślił.
Zamiast tego przypomniał mi, dlaczego tu jestem. Nie po to, by być perfekcyjną.
Nie po to, by od razu wszystko robić idealnie. Ale po to, by próbować.
Zrozumiałam, że Jego słowa – nawet te ostre, nawet te, które
najbardziej bolały – nie były tylko karą. Były próbą. Wyzwaniem. Lustrem, w
którym mogłam zobaczyć swoje granice, swoje słabości, ale też swoje możliwości.
Otarłam łzy, wzięłam głęboki oddech i spojrzałam Mu w oczy.
„Spróbuję jeszcze raz, Panie,” powiedziałam cicho, ale z determinacją, która
tliła się we mnie mimo bólu i wstydu.
Uśmiechnął się lekko, niemal niezauważalnie, jakby był
zadowolony z moich słów, ale nie chciał tego pokazać. Jego ręka ponownie
spoczęła na mojej głowie, a ja czułam, że tym razem dam radę. Nie dlatego, że
było łatwiej. Ale dlatego, że zrozumiałam, że moja wartość nie polega na
perfekcji, ale na gotowości, by próbować raz za razem, nawet gdy upadam.
Tamten dzień był przełomem. Nauczyłam się, że uległość to
nie tylko posłuszeństwo. To walka – z samą sobą, ze swoimi wątpliwościami, ze
strachem przed porażką. To próba każdego dnia pokazywania, że mogę więcej, że
chcę więcej, że jestem gotowa, by być Jego, nawet jeśli oznacza to konfrontację
z moimi największymi słabościami.
„Nie dlatego tu jesteś, żeby być idealna.” Te słowa stały
się moim mottem. Bo uległość to nie perfekcja. To podróż. I każda chwila –
nawet te najtrudniejsze – są jej częścią.
Kilka tygodni po rozpoczęciu naszej intensywnej pracy, Pan
postanowił wystawić mnie na próbę, której wcześniej nawet bym sobie nie
wyobraziła. To miał być test – nie tylko mojej wytrzymałości, ale i biegłości w
tym, czego mnie nauczył. To była chwila, która miała pokazać, jak daleko jestem
w stanie się posunąć, jak dobrze opanowałam lekcje, które mi dawał.
„Dziś będziemy sprawdzać Twoje granice,” oznajmił z takim
spokojem, jakby mówił o czymś codziennym i banalnym. Ale dla mnie nic w tym
dniu nie wydawało się zwyczajne. Jego spojrzenie, chłodne i analityczne,
przebijało mnie na wskroś, sprawiając, że czułam się bardziej naga, niż
kiedykolwiek wcześniej.
Kazał mi klęknąć na środku pokoju. Moje ręce były związane
za plecami, co od razu przypomniało mi, że kontrola nad wszystkim – moimi
ruchami, oddechem, nawet myślami – należy do Niego. W głowie kłębiły się myśli.
Czy dam radę? Czy jestem wystarczająco dobra? Czy nie zawiodę Jego oczekiwań?
„Pamiętaj,” powiedział, podchodząc bliżej. „Nie ma tu
miejsca na wahanie. Masz się podporządkować. Masz reagować i instruować, ale
nie przerywać. Rozumiesz?”
„Tak, Panie,” odpowiedziałam cicho, choć moje serce waliło
jak oszalałe.
Pierwsze uderzenie przyszło niespodziewanie. Jego dłoń
spadła na moją twarz z precyzją, która jednocześnie wywołała ból i przypomniała
mi, że jestem dokładnie tam, gdzie powinnam być. Nie powiedział nic. Czekał. To
ja musiałam przejąć inicjatywę.
„Mocniej,” powiedziałam, czując, jak te słowa przeciskają
się przez moje wargi z trudem. Nie dlatego, że nie chciałam ich wypowiedzieć,
ale dlatego, że jeszcze nigdy wcześniej nie musiałam mówić Mu, co robić. Było
to jak wyzwanie rzucone samej sobie – czy potrafię to zrobić? Czy mogę pozwolić
sobie na bycie tak otwartą, tak szczerym narzędziem w Jego rękach?
Kolejne uderzenie było silniejsze, bardziej zdecydowane.
Czułam, jak moje policzki pieką, jak ból rozchodzi się falami po moim ciele,
ale nie wyrywałam się. To nie był moment na ucieczkę. To był moment, by pokazać
Mu, że jestem w stanie to znieść.
„Jeszcze raz,” powiedziałam, a mój głos brzmiał pewniej, niż
się spodziewałam.
Kiedy Jego palce wplotły się w moje włosy i pociągnęły
mocno, zasyczałam cicho z bólu. To była nowa próba – kontrolować swoje reakcje,
nawet gdy moje ciało krzyczało, by uciec od bólu. Ale nie powiedziałam nic.
Poczekałam, aż ból się nasili, aż znajdzie swoją granicę.
„Zbyt mocno,” powiedziałam w końcu, a moje słowa były jak
przypomnienie, że On chce wiedzieć, gdzie są moje granice.
Każda praktyka, każda sekunda tego testu była wyzwaniem.
Musiałam nie tylko przyjmować ból, ale też nawigować w tej przestrzeni,
prowadząc Go delikatnymi sugestiami. „Trochę więcej… teraz wolniej… jeszcze
raz.” Każde polecenie było dla mnie czymś więcej niż tylko słowami – było
dowodem, że potrafię być Jego w pełni świadomą uległą, że potrafię odczytywać
Jego intencje i odpowiadać na nie.
Najtrudniejsza była chwila, gdy wziął do ręki cienki
łańcuszek i połączył moje sutki antenkami. Jego chłodne metalowe ogniwa
przesunęły się po mojej skórze, wywołując dreszcze, zanim jeszcze poczułam ból.
„Teraz sprzątasz,” powiedział spokojnie, odchodząc kilka
kroków. Stał w drzwiach, oparty o framugę, z tym samym analitycznym
spojrzeniem, które wcześniej sprawiało, że czułam się mała i niepewna.
Każdy ruch był torturą. Łańcuszek poruszał się przy każdym
kroku, ciągnąc klipsy w różne strony, wywołując ból, który zmuszał mnie do
zatrzymania się. Ale nie mogłam przestać. On obserwował. On czekał. Wiedziałam,
że to nie tylko test mojego ciała, ale też mojego umysłu.
W chwili, gdy zaczęłam się schylać, by podnieść coś z
podłogi, klipsy wbiły się głębiej, a ja poczułam łzy napływające do oczu. Ale
nie przestałam. Zacisnęłam zęby, powtarzając w myślach: To dla Niego. To dla
mnie. To dowód, że jestem silniejsza, niż myślałam.
Kiedy test dobiegł końca, stałam przed Nim, zmęczona,
obolała, ale z dziwnym uczuciem satysfakcji. Byłam pewna, że zawiodłam, że
gdzieś popełniłam błąd. Ale Jego spojrzenie zmieniło się. Było w nim coś, co
trudno było nazwać – mieszanka dumy i zadowolenia.
„Dobra dziewczynka,” powiedział w końcu, a te słowa były jak
balsam na wszystkie rany, zarówno fizyczne, jak i emocjonalne.
Ten dzień był dla mnie przełomem. Nauczyłam się, że granice
istnieją po to, by je przesuwać. Że ból, wstyd i wysiłek są częścią tej drogi.
I że uległość to nie tylko przyjmowanie Jego woli, ale także bycie świadomym
narzędziem, które pomaga Mu mnie kształtować. W tamtej chwili zrozumiałam, że
jestem gotowa na więcej. Na wszystko.
Komentarze
Prześlij komentarz