Spowiedź Uległej - Rozdział 4: Przemiana

 


Patrząc na siebie teraz, trudno mi uwierzyć, jak daleko zaszłam. Kiedy zaczynałam tę drogę, byłam pełna wątpliwości, strachu, a czasem nawet oporu. Wydawało mi się, że uległość to jedynie akt fizyczny – coś, co istnieje wyłącznie w przestrzeni między mną a Nim, coś, co kończy się, gdy opuszczam Jego dom. Byłam przekonana, że to tylko rola, którą odgrywam, i że nic poza nią nie wpłynie na mnie w głębszy sposób. Ale teraz wiem, jak bardzo się myliłam. Uległość zmieniła mnie na każdym poziomie – wpłynęła na to, jak postrzegam siebie, jak widzę swoje granice, jak patrzę na życie i na świat wokół mnie.

Na początku byłam pełna niepewności. Wątpiłam w swoje ciało – w to, czy jest wystarczająco piękne, wystarczająco silne, wystarczająco dobre. Każdy najmniejszy błąd zdawał się potwierdzać moje najgorsze lęki o sobie samej. Z każdym nieudanym krokiem obwiniałam siebie coraz bardziej. Byłam surowa, zbyt surowa. Nie pozwalałam sobie na słabość, nie widziałam w sobie wartości. Każde moje niedoskonałości wydawały mi się przeszkodą, którą Pan kiedyś zauważy i odrzuci mnie przez nią.

Pan jednak szybko zmusił mnie, bym skonfrontowała się z tymi myślami. Nie pozwalał mi na wymówki, nie pozwalał mi się chować za wątpliwościami. Jego spojrzenie – pełne spokoju, ale i wyraźnej dominacji – zawsze wymuszało, bym podnosiła głowę i patrzyła na siebie uczciwie.

Pamiętam jeden z pierwszych treningów, kiedy nie mogłam powstrzymać łez. Byłam zmęczona, zniechęcona, a każdy kolejny ruch wydawał mi się ponad moje możliwości. Spojrzał na mnie z cierpliwością, która równocześnie mnie zawstydzała i motywowała.

„Nie jesteś tutaj po to, by być doskonała,” powiedział wtedy, widząc moje łzy. Jego głos był spokojny, bez śladu gniewu. „Jesteś tutaj po to, by się uczyć. Każdy błąd jest krokiem naprzód.”

Te słowa były punktem zwrotnym. Nie tylko w naszej relacji, ale w moim spojrzeniu na siebie. Zrozumiałam wtedy, że nie muszę być idealna, by być wystarczająca. Że moje ciało, nawet obolałe, zmęczone, czasem buntujące się, jest piękne w swojej sile i wytrzymałości. Zrozumiałam, że moje niedoskonałości nie są przeszkodą – są częścią drogi, częścią mnie.

Pan uświadomił mi, że to, co uważałam za swoje słabości, może stać się moją siłą. Moja wrażliwość, moje emocje, moja zdolność do przyjmowania bólu i pokory – wszystko to budowało mnie na nowo.

Z czasem zaczęłam zauważać zmiany w sobie. Już nie unikałam swojego odbicia w lustrze, nie patrzyłam na siebie z krytyką. Zamiast tego zaczęłam dostrzegać w sobie coś więcej – piękno wynikające z mojej wytrwałości, siłę w moim poddaniu. Każdy trening, każda lekcja, każdy moment, w którym czułam, że nie dam rady, uczyły mnie, że jestem w stanie znieść więcej, niż myślałam.

Nauczyłam się również akceptować swoje błędy. Kiedyś każde potknięcie było dla mnie jak cios – dowód na to, że nie jestem wystarczająca. Ale Pan nauczył mnie, że błędy to część nauki. Każde „spróbuj jeszcze raz” było przypomnieniem, że porażka nie jest końcem, ale początkiem czegoś nowego.

Dziś patrzę na siebie i widzę osobę, która nie boi się wyzwań. Osobę, która wie, że może przekraczać swoje granice, że jest zdolna do więcej, niż kiedykolwiek myślała. Widzę kogoś, kto nie unika bólu, kto nie boi się spojrzeć na siebie uczciwie, kto potrafi z dumą powiedzieć: „Jestem sobą. Jestem Jego.”

To, co kiedyś wydawało mi się ograniczeniem, stało się moją siłą. Bycie uległą nie odebrało mi wolności – dało mi wolność, jakiej wcześniej nie znałam. Wolność od strachu, od kompleksów, od potrzeby bycia idealną. Wolność do bycia sobą – w pełni, bez wstydu, bez wątpliwości.

Moja przemiana nie była łatwa. Była pełna bólu, łez, chwil, w których myślałam, że nie dam rady. Ale każda z tych chwil była warta tego, kim jestem dzisiaj. I za to wszystko jestem Mu wdzięczna. Bo gdyby nie On, gdyby nie Jego wiara we mnie, nigdy nie odkryłabym swojej siły. Nigdy nie nauczyłabym się kochać siebie taką, jaką jestem.

Uległość zmieniła też sposób, w jaki postrzegam swoje granice. Kiedy zaczynałam, miałam w głowie listę rzeczy, które uważałam za nieosiągalne. „Tego nie zrobię. Na to się nie zgodzę.” Myślałam, że te granice są nieprzekraczalne, stałe, niemal wyryte w kamieniu. Ale Pan szybko pokazał mi, jak bardzo się myliłam. Zrozumiałam, że granice są elastyczne, że zmieniają się wraz z moją gotowością, z moim zaufaniem, z moim pragnieniem, by Mu służyć.

To, co jednego dnia wydawało się niewyobrażalne, następnego stawało się wyzwaniem, a potem kolejnym krokiem, który byłam w stanie zrobić. Nie dlatego, że zmuszał mnie do przekraczania tych granic siłą, ale dlatego, że prowadził mnie przez nie z cierpliwością, która dawała mi pewność, że jestem w dobrych rękach.

Przypominam sobie swoje pierwsze treningi – te chwile, które dziś wydają mi się tak odległe, jakby należały do kogoś innego. Każdy z nich był walką – nie tylko z bólem czy dyskomfortem, ale z czymś znacznie głębszym. Z moim strachem przed porażką, z moim wstydem, z moimi wątpliwościami wobec siebie samej.

Kiedy pierwszy raz założył mi knebel, poczułam panikę, która wypełniła mnie od środka. Moje ciało zaczęło się buntować – oddychanie przez nos wydawało się niemożliwe, a świadomość, że nie mogę mówić, odebrała mi poczucie kontroli. Pamiętam, jak moje dłonie instynktownie chciały zdjąć pasy, jak łzy zaczęły napływać mi do oczu. A potem usłyszałam Jego głos – spokojny, stanowczy, niemal hipnotyczny.

„Oddychaj. Skup się na mnie. Masz wszystko pod kontrolą, jeśli mi zaufasz.”

Te słowa były jak latarnia w ciemności. Zaczęłam oddychać wolniej, próbując ignorować dyskomfort. Każda sekunda była walką, ale Jego głos, Jego obecność były jak kotwica, która trzymała mnie na miejscu.

Kiedy pierwszy raz założył gumki na moje piersi, myślałam, że ból mnie złamie. Każdy ucisk, każda sekunda pulsującego dyskomfortu była przypomnieniem, że moje ciało ma swoje granice. Ale On nie pozwalał mi się poddać. Stał przede mną, obserwując, czekając, aż mój umysł znajdzie siłę, by przez to przejść.

„To tylko Twoje ciało się buntuje,” powiedział, gdy spojrzałam na Niego z błaganiem w oczach. „Twój umysł jest silniejszy. Ufasz mi, prawda?”

Z czasem te same praktyki, które na początku wydawały się niemożliwe, stały się częścią mnie. Knebel, gumowanie, trening głębokiego gardła – wszystko to, co kiedyś budziło we mnie strach i wątpliwości, dziś jest naturalne. Nie dlatego, że ból zniknął, ale dlatego, że nauczyłam się go przyjmować. Zrozumiałam, że jest on narzędziem, które mnie kształtuje, które pozwala mi stawać się silniejszą.

Nie potrzebuję Jego nadzoru, by wiedzieć, co robić. Znam Jego oczekiwania, znam swoje możliwości. Wiem, jak realizować Jego wolę, nie czekając na polecenie. To nie oznacza, że relacja straciła na intensywności – wręcz przeciwnie. Osiągnęłam poziom, na którym moja uległość nie jest już aktem posłuszeństwa wynikającego z Jego słów, ale naturalnym wyrazem tego, kim jestem.

Jednak największą zmianą, jaką zauważyłam, jest to, jak uległość wpłynęła na moje życie poza relacją. Zrozumiałam, że pokora, której nauczył mnie Pan, nie ogranicza się tylko do chwil, gdy jestem przed Nim na kolanach. Pokora stała się częścią mnie – w moim spojrzeniu na świat, na siebie, na innych ludzi.

Nauczyłam się akceptacji – akceptacji siebie, swoich emocji, swojego ciała. Zrozumiałam, że moje potrzeby, moje pragnienia są ważne, że nie muszę ich tłumić ani się ich wstydzić. Pan pokazał mi, że uległość nie jest słabością, ale siłą. Że oddanie się Jego woli nie jest oznaką rezygnacji z siebie, ale największym dowodem odwagi.

Wcześniej walczyłam ze sobą – z tym, kim jestem, z tym, czego pragnę. Bałam się spojrzeć na swoje pragnienia uczciwie, bałam się, że ich akceptacja sprawi, że inni uznają mnie za słabą, za dziwną, za niewystarczającą. Dziś nie czuję już wstydu ani wątpliwości. Moja uległość jest dowodem na to, że potrafię zaufać, że potrafię się poddać, że potrafię dać z siebie wszystko – nie tylko dla Niego, ale i dla siebie samej.

Granice, które kiedyś wydawały mi się nieprzekraczalne, stały się drogą, którą przeszłam, by odkryć swoją siłę. Każda chwila bólu, każda łza, każde upokorzenie były cegłami, które budowały mnie na nowo. Dziś wiem, że nie ma rzeczy niemożliwych. Z Nim nauczyłam się, że jestem zdolna do więcej, niż kiedykolwiek mogłam sobie wyobrazić. I to zrozumienie zmieniło mnie na zawsze.

Zaufanie – to słowo, które wraca do mnie jak echo za każdym razem, gdy myślę o naszej relacji, o mojej drodze, o tym, kim jestem teraz. Bez zaufania nic z tego, co osiągnęłam, nie byłoby możliwe. Każdy trening, każda lekcja, każde pchnięcie poza moje granice było zakorzenione w tej jednej, najważniejszej emocji. Wiedziałam, że mogę Mu zaufać – że Jego intencje są czyste, że nigdy mnie nie skrzywdzi, że zawsze będzie czuwał nad każdym moim krokiem.

To zaufanie było moim fundamentem, moją kotwicą w momentach, gdy czułam, że tracę kontrolę. Gdy knebel wypełniał moje usta, a ja walczyłam z paniką, Jego głos był latarnią, która prowadziła mnie przez ten chaos. Gdy moje ciało pulsowało bólem po gumowaniu piersi, Jego obecność przypominała mi, że jestem bezpieczna, że ból nie jest karą, ale narzędziem, które mnie kształtuje.

Zrozumiałam, że zaufanie do Niego nie oznacza tylko wiary w Jego dobre intencje. Oznaczało gotowość do oddania Mu wszystkiego – swojego ciała, swoich emocji, swojego umysłu. Każda chwila, w której pozwalałam Mu mnie prowadzić, była jak akt wiary, który wzmacniał naszą więź.

Ale było też coś jeszcze, czego się nauczyłam. To zaufanie, które dałam Jemu, pomogło mi zbudować zaufanie do siebie samej.

Kiedy zaczynałam tę drogę, nie ufałam sobie. Wątpiłam w swoje możliwości, w swoje ciało, w swoją zdolność do sprostania wyzwaniom. Każdy ból wydawał się końcem świata, każda porażka – potwierdzeniem mojej słabości. Ale On widział we mnie coś, czego ja nie widziałam. Widział moją siłę, moją determinację, moją zdolność do przezwyciężania trudności.

Z każdym kolejnym krokiem, z każdym treningiem, który wydawał się niemożliwy, zaczynałam dostrzegać to, co widział On. Zrozumiałam, że moje ciało jest silniejsze, niż myślałam. Że moje decyzje – te, by się nie cofnąć, by nie poddać się bólowi, by zaufać – są dowodem na to, że jestem zdolna do więcej, niż kiedykolwiek mogłam sobie wyobrazić.

To, co kiedyś wydawało się nieosiągalne, stało się częścią mnie. Każdy krok, który postawiłam, przesuwając swoje granice, nauczył mnie, że granice istnieją tylko w mojej głowie. Nie są stałe – są jak linie, które mogę przesuwać, jeśli tylko zdecyduję się spróbować.

Kiedy patrzę wstecz na swoje pierwsze kroki jako uległa, widzę osobę, która była zagubiona. Byłam pełna wątpliwości, niepewna siebie, nieświadoma swoich możliwości. Bałam się bólu, wyzwań, tego, co mogę odkryć o sobie samej. Każdy trening był dla mnie walką – nie tylko fizyczną, ale przede wszystkim psychiczną.

Dziś jestem inna. Dziś wiem, kim jestem. Jestem świadoma swojej roli, swoich możliwości, swojej siły. Nie boję się bólu, bo wiem, że jest on tylko chwilowy. Nie boję się wyzwań, bo wiem, że mogę im sprostać. Nie boję się siebie, bo nauczyłam się ufać swojemu ciału, swoim decyzjom, swojej drodze.

Każda trudność, którą pokonałam, była lekcją. Każdy moment bólu był krokiem naprzód. Każde upokorzenie było przypomnieniem, że moja siła tkwi w mojej pokorze.

Nie żałuję ani jednej chwili z tej drogi. Nie żałuję bólu, łez, chwil, w których myślałam, że nie dam rady. Każdy z tych momentów był cegłą, która budowała mnie na nowo. Każdy z nich był dowodem na to, że jestem silna – nie pomimo bólu i upokorzenia, ale dzięki nim.

W końcu jestem Jego. Nie tylko w chwilach, gdy klęczę przed Nim, ale w każdym aspekcie swojego życia. Jego obecność, Jego wymagania, Jego prowadzenie zmieniły mnie na zawsze. Nie jestem już tą zagubioną, niepewną siebie kobietą, którą byłam na początku. Jestem kimś więcej – kimś, kto zna swoją wartość, kto zna swoją siłę, kto zna swoje miejsce.

Bycie Jego uległą nie ogranicza mnie. Nie odbiera mi wolności. Wręcz przeciwnie – uwolniło mnie od strachu, od wątpliwości, od walki z samą sobą. Dziś jestem wolna, bo wiem, kim jestem. I za to jestem Mu wdzięczna.


Komentarze

Popularne posty